Już lipiec.... Zleciało mi te 7 miesięcy nie wiem kiedy...Zapewne reszta roku upłynie w podobnej tonacji do tej,choć mam nadzieję zna poprawę.Bez tego było by gorzej.Franek znosi ten gips trochę lepiej niż poprzedni.Teraz chociaż od pierwszego dnia w domu jest codziennie na dworze.Juz go nie musze namawiać.Sam wychodzi, nawet dziś graliśmy w piłkę.
W ogrodzie to jakaś masakra u mnie jest.Podczas największych upałów byłam w szpitalu, wiec rośliny były zdane właściwie same na siebie.Mąż ratował co mógł i jak mógł , ale temperatury okazały się okrutne.Straciłam kilkanaście lili posadzonych wiosną.Mam nadzieje zę cebulki ocaleją i za rok zakwitną.Ale zęby nie było zę u mnie nic nie kwitnie

.Coś tak kwitnie i wygląda z pomiędzy chwastów wybujałych

.Kwiaty poschły, ale komosa i bylica to nie....

normalnie im susza nie szkodzi, wręcz przeciwnie!.Zdecydowanie w porównaniu do poprzedniego roku ogrodowo zrobiłam pół kroku w przód i ze 3 do tyłu.Na planach się skończyło, ale pocieszam się ze nie powiedziałam jeszcze ostaniego słowa.Moze jesienią dostanę Powera i coś zadziałam.
