Prześwietna ta kurka z bakami (zdjęcie zobaczyłam z zaskoczenia, bo nie chciało się załadować ), ale rzeczywiście komicznie wyglądają z tymi szyjkami w ogóle nie pasującymi do reszty "puszystego" ciała .
"Rolnik sam w dolinie"...a na imię mu Kasia. "Śpieszmy się kochać ludzi...tak szybko odchodzą"
Wszystko było ok, do piątku. Rano idę, a królica w kącie siedzi. Wyjęłam ją, nie była w stanie się ruszać. Jak położyłam - tak leżała. Na boku, na plecach, łapkami do góry, do dołu... Tylko po ruchu noska widziałam, że żyje. Brzuch wzdęty, bulgoczący. Dałam espumisan, nospę. Masowałam. Ponieważ musiałam wyjechać na kilka godzin - podrzuciłam królicę do kolegi weta. Zna się tylko na kotkach i pieskach, ale ją nawodnił, coś podał. Biegunki nie było.
Wieczorem, nie ten sam królik. Już zbuntowany, chciała uciekać, czuło się że jest bardzo silna, ale w sumie mało ruchliwa w zasadzie nieruchliwa, aczkolwiek gniazdem się zajmowała. Przykrywała na noc, w dzień odkrywała. Apetyt chyba zerowy.
Dziś przychodzę i patrzę, a królica ma minimalną ilość krwi na pyszczku. Forma jej nie uległa zmianie. Jedynie oddech słychać, jak by jej furczało. Przejrzałam klatkę. Młode ok, na sianie 1,5cm skrzep krwi. Wykichała może glut przekrwiony. W pysku krwi nie ma. Czysto.
Po kilku godzinach apatia się utrzymuje (w sumie jest od piątku), nowej krwi nie ma, w nosie przestało furczeć.
Królica jest w dużej transportówce w garażu, przełożyłam jej młode.
Od piątku, mimo apatii, zajmowała się nimi, bo są ładnie wykarmione, z gniazda same nie wychodzą.
Macie jakiś pomysł?
O pomorze nawet nie chcę myśleć, bo to by oznaczało koniec hodowli na ten rok.
„Wpatrz się głęboko, głęboko w przyrodę, a wtedy wszystko lepiej zrozumiesz.” Albert Einstein
Pozdrawiam, Joasia
Brzoskwinko, pomór nie powinien to być, bo skoro samica szczepiona 11 kwietnia, to odporności na chorobę dawno nabrała. Z tego co pamiętam odporność nabywają króliki po 7-14 dniach od szczepienia.
Kiedyś nawadniałam kocura (po balkonowym wypadku)- wet pokazał jak to robić- duża strzykawka z igłą i woda(sól fizjologiczna) z glukozą podskórnie na karku. Kilka dni kłucia, kocur zdrowy, wykurował się i wszystko jest ok. Karmiony też był specjalną karmą weterynaryjną w postaci półpłynnej- strzykawką prosto do gardła(miał pęknięte podniebienie).
Taaa, mieszkał z mamą i mimo wyraźnego zakazu "nie wypuszczaj go na balkon" -rozpaczliwy telefon- kot wypadł z balkonu
To, że kilka razy nic sie stało to nie znaczy, że zawsze się uda. Jest żelazna zasada- albo bez wypuszczania na balkon, albo balkon zabezpieczony siatką. Od wypadku kocur mieszka ze mną i koniec niespodzianek.
A przyzna się? Kot mieszkał ponad rok... Za dwa tygodnie miałam jechać na wystawę- wszystko opłacone łącznie z rezerwacją hotelu. I kiszka. Walka, żeby przeżył. Na szczęście udało się Ma teraz 5 lat i jest dużym, wspaniałym kocurem.