No to wracam do mojej opowieści:
Przyszedł rok
2012.
Zima.
Pierwsza akcja ogrodniczo-roślinna:
Będąc u rodziny w Niedzicy stwierdziliśmy, że może by tak zacząć od rozmnożenia paru krzewów ze zdrewniały pędów.
Poczytałam, pomyślałam - nie wygląda to na trudne. No i ucięliśmy patyki z dereni, dzikiej róży i głogu.
Wsadziliśmy je do wiaderek z wilgotnym piaskiem, okryliśmy i tak zimowały na balkonie.
Zaraz do nich wrócę.
Na poprawę nastroju kupiłam sobie kwiaty cebulowe do domu.
Poniżej zdjęcie robione w wyjątkowo ładny zimowy dzień.
A jak się trochę ociepliło, to w połowie marca zawieźliśmy nasze patyki i tak po prostu M skopał kawałek ziemi i je tam powtykaliśmy.
Czas pokazał, że z głogów nic nie wyszło.
Ale dzika róża i derenie ładnie się ukorzeniły.
Kolejna zabawa, jak w przedszkolu:
te cebulowe, które przekwitły mi w domu, postanowiłam też wysadzić do gruntu. W koszykach, żeby mi się nie pogubiły.
M wykopał małe kółeczko, tam poszły cebulowe i trochę nasion łubinu.
Łubin w ogóle nie wzeszedł. A tak mi na nim zależało.
Potem doczytałam, że on jednak lubi mieć bardziej przepuszczalne podłoże.
A ja go w mojej rodzinnej miejscowości widziałam nad groblami i byłam przekonana, że taka mokra glina mu spasuje.
Przyjrzyjcie się uważnie powyższemu zdjęciu - widzicie w tle jak grunt jest prawie płaski jak stół i tylko tu i ówdzie są widoczne małe kępeczki trawki?
I to jest właśnie to, co nas naiwnych i niedoświadczonych zwiodło, uwiodło i sprawiło, że uwierzyliśmy, że wszystko będzie szło gładko i przyjemnie.
Nic, tylko uprawiać!