
Słonecznie i zielono witam!
Pogoda była dziś super, chłód i słonko - idealnie. A ja cały dzień jakiś taki kiepski mam, tu boli, tam strzyka, w ogóle tego dnia nie wykorzystałam, robota leży, a mnie jakby nic się nie chce...
I wyżalę się jeszcze jako wielce poszkodowana, że piszę post po raz kolejny od początku.

Pewnie większość to zna. Resztkami cierpliwości postaram się tym razem jakoś dobrnąć w skrócie telegraficznym do końca. Rozpisywać się już tak nie będę, (co miałam dziś to
napiszę kolejnym razem + fotki wstawię) ale jak tym razem coś nie wypali to laptop leci przez okno i cześć.
Skoro już się wyżaliłam...
...nie przypuszczałam, że tyle osób tu zabłądzi

I tak przyjemnie, i sympatycznie do mnie zagai.
Bardzo miłe, pięknie Wam dziękuję.
U nas sporo się działo. Miałam tu między innymi niezły
hardcore z obornikiem i larwami much.

Widok roju much trzaskających o szybę z samego rana, plus siostry i bracia - jeszcze w stadium larwalnym, wijący się w doniczkach - nie do zapomnienia.
Wesołe towarzystwo wywaliłam na klatkę schodową. W ogóle wpierw próbowałam tego uniknąć i zastosować
świetne metody, które przyszły mi akurat do głowy... Nie przyznam się chyba jakie to były metody. W każdym razie nietrudno domyślić się, że nie pomogły
Jakiś czas temu pisałam o tym, że chcę wyhodować mango z pestki. Wiedziałam, że i tak się nie uda. Inni po kilka razy próbowali i nic. Wrzuciłam pestkę do wiaderka ze starą ziemią przeznaczoną do wyrzucenia. Zalałam to jeszcze od serca wodą, że aż wszystko pięknie tam sobie pływało
Wiadro stało zapomniane w ciemnym kącie, bo przecież "to i tak nie miało prawa się udać". Po jakichś 8 dniach pojawiło się tam "coś" zielonego. Mały bobas mango.
Rosło potem dosłownie w oczach. Z godziny na godzinę coraz większe, to niebywałe. W palącym słońcu, w bagnie - tak
przytulnie.
Okres kiełkowania szczęśliwie przypadał na gorące dni. Mango było cudne. Nie bordowe, nie brązowe, lecz złote. Liście zwieszone, sporo dłuższe od samej łodyżki, jakby wilgotne, aksamitne... no piękne, urocze. Napatrzeć się nie mogłam.
Teraz ma jakiś miesiąc, mierzy 30 cm, ma zielone, błyszczące liście po około 25 cm każdy. Są na tyle delikatne, że zostały uszkodzone przez wąsy tetrastigmy. Tak więc kolejne doświadczenie za mną. Nauczyło mnie sporo i wiem już jak wyhodować mango, co lubi, czego nie. Przy okazji potwierdza taką moją teorię odnośnie zwierząt, roślin, mądrości/praw natury... że jeśli
coś ma żyć, to posiada "tą" potrzebną do tego moc i siłę, da radę i przeżyje przy odrobinie pomocy. A jak ma paść, to i tak padnie choćby dmuchano, chuchano i nad
tym skakano.
Teraz wyzwanie to utrzymać go przy życiu zimą. Będzie ciężko bo pełne słońce jest konieczne, bez tego stożek wzrostu zamiera co miałam już okazję zaobserwować. To tyle w skrócie.
Ewa, to wielki komplement dla mnie! Zdradzę Ci ten "sekret".

Ja po prostu najszczęśliwsza jestem jak mogę w nieskończoność lać wodą po kwiatach, zalewać, przelewać i topić

Dlatego takie kwiatki jak cibora, skrzydłokwiat są zadowolone.
A tak na marginesie jeszcze
powiem, że w tym nieszczęsnym, śmieciowym wiaderku razem z mango (już teraz bez mango) rośnie z nasion cibora, również wrzucona tam "ot tak". Wygląda jak młoda trawka.
