A teraz, korzystając z niespodziewanie wolnej chwili, jaką jest wstrętne choróbsko (tylko M zdrowy, ja i dzieci leżymy kompletnie zakichani), wracam na właściwe tory, czyli do roślinek.
Wiosna... Ciekawe. Takich przeziębień i katarów nie mieliśmy jesienią. A mówiłam, że takie ciepło to jeszcze nie zostanie na dłużej...U mnie temperatura w dzień to 9-16 stopni, w nocy zdecydowanie mniej. Mimo to, na parapetach został tylko mój Madagaskar, czeka na zdecydowane ocieplenie. Niemniej do życia budzą się niemal wszystkie już rośliny, w tym najważniejsza dla mnie
Decarya. Bałam się jej zimowania, ale ładnie wychodzą już nowe listki. Bez ruchu siedzi tylko
Alluaudia comosa, podczas gdy jej siostra,
Alluaudia procera, zaczęła się "puszczać"
Euforbie i im podobne wystawiłam wszystkie na zewnętrzny parapet, bez osłon, tylko oczywiście deszcz im nie pada na głowę. Niemniej nie tylko się trzymają, ale i rosną, a stoją tak w tym chłodzie już około dwóch tygodni.
Bardzo ładnie nabierają kolorów przetrwałe eszewerie, podobnie przetrwałe przez zimę nieliczne zresztą "śmierdziuszki". Caralluma bardzo ładnie zaczęła dostawać swoich wzorków.
Śpią jeszcze
astraki, i małe i duże - te zacznę przesadzać w przyszłym tygodniu, powinnam przed świętami zdążyć, jeśli nie - to tuż po. Straty odnotowałam jak na razie w ilości jednej sztuki - też podobnie jak u Lucynki, nagle
A. asterias x A. coahuilense cały stał się biały, porośnięty jakby pleśnią. I tak stoi teraz obok mnie i się zastanawiam, co było przyczyną, że właśnie on jeden. Wszystkie tkwiły w tych samych warunkach...Dziwne. Ale za to je lubię, nawet wiadome jest, że bardzo.
W wolnych chwilach, których jeszcze mam mało, ale już weekend, zabrałam się za zdecydowaną inwentaryzację swoich roślin. Nieoceniony excel pomaga mi powoli liczyć wszystko, a mój M, robiący te wszystkie tabele i działania (bo ja to humanistka jestem) za głowę się łapie (a ledwo zaczął), ile tego można pomieścić na parapetach. Na co ja z sympatycznym uśmiechem dodaję, że ja to przecież nic i pokazuję Mu Wasze kolekcje. Niemniej sam się złapał za słowa, bo kiedy robił te rekordy, sam zapytał czy ma to być w otwartym czymś tam, bo "jak jeszcze coś dokupię"...Oczywiście ja zapamiętałam tylko to, że "jeszcze coś dokupię", na co On stwierdził, że gadać ze mną już nie ma sensu. Niemniej bardzo użyteczne urządzenie do zliczania nawet tak niewielkiego zbiorku, jaki jest u mnie.
No dobra, rozgadałam się jak zwykle, a przecież chciałam tylko pokazać nowości.
Zachęcona przez Krzysztofa (chromat), zaczęłam bardziej obserwować Andromischusy. Miałam dotąd jeden. Niedawno mój zbiorek powiększył się o kilka fajnych egzemplarzy, w tym o ciekawe hybrydy. Oto one:
1.
Adromischus cristatus v. clavifolius
2. Jego młodsza wersja - po gruntownym sprawdzeniu, zarówno w swoich materiałach, jak i u Sprzedawcy w dostępnej dla Niego literaturze wychodzi na to, że jest to również ta sama roślina, tylko mniejszy okaz:
3.
Andromischus maculatus:
4.
Adromischus hemisphaericus
5.
Adromischus trigynus
6.
Andromischus cooperi
7. i dwie hybrydy:
Andromischus cooperi hybr.
8. I to również
Andromischus cooperi hybr.
Kilka z nich dla mnie jest kompletną nowością, a znany dotąd pod inną nazwą okazał się w dorosłej postaci zupełnie czymś innym. Niemniej nazwy te zostały porządnie zweryfikowane, i wszystko wskazuje na to, że te rośliny są właśnie tym, czym są podpisane.
Mam nadzieję, że się i Wam spodobają, a ja bardzo chciałabym, aby rosły fajnie, bo roślinki jak dla mnie są warte głębszego zainteresowania. Dziękuję z góry za wizyty - to cenne, że w zabieganym przedświątecznym okresie zaglądacie tutaj. Jeśli: zajrzycie oczywiście
