Rany kota, jaki cudny dziś dzień (znowu
)
Aż żal, że październik się kończy

, ale może przeniesie się i na listopad...

.
Wczoraj odwaliłam kawał roboty. Wykopałam dalijki i eukomisy, posadziłam (wreszcie) cebulowe. Nie wiem, co na to
Lisica, ale fioletowe tulipany wylądowały w Baden - Baden

. Nawóz dostały rododendrony i inne mizeroty, posadzone zostalo to, co jeszcze stało w doniczkach. O liściach nie wspomnę, bo kogo ciekawi zebranie tysięcznego worka z liśćmi... Oj, śmieciuch z tej jesieni niemożliwy. Prawda, stara się śmiecić z niejakim wdziękiem, ale bałagan robi niesamowity. Już który dzień z rzędu sprzątam po niej, a końca nie widać...
Bacznie mnie obserwujący Filozof usiłował mnie wczoraj przekonać, przy pomocy małej notki w lokalnej gazetce, że uprzątanie liści jest nieekologiczne. Nie doczytał tylko, że tam chodziło o parki miejskie i brak kasy na sprzątanie... Taka ekologia i taki Filozof

.
Ale miało być o Wicku.
Jakoś nie mógł sobie znaleźć miejsca. Najpierw wylegiwał się tu:
Potem przeniósł się tu:
Następnie przemieścił się tu:
Aż wreszcie wynurzył się taki
. Ciekawe skąd
.
A kołnierz trzeba mu chyba koroneczką ozdobić, bo nie wiem, doprawdy, kiedy go zdejmie..,

.
Dopijam drugą kawę i znów grabie... - słonecznego dzionka - Jagoda