No tak... Jeśli kupuje się w sklepie, można odegrać symfonię na 10 kos. Ja swoją pierwszą kupiłam przez Internet, więc jedyne stukanie, jakie wchodziło w grę, to palcami po klawiaturze
No i tej mojej kosy klepać nie ma sensu, bo nic z tego nie wynika. Ani lekkim młotkiem, ani ciężkim, ani na zakupionej w tym samym sklepie babce, ani na kowadle. Hałas niemiłosierny, efektów brak. Na filmach instruktażowych widać, jak po każdym uderzeniu młotka coś tam się z ostrzem dzieje, a u mnie nic. Nie wyciąga się, nie rozciąga, nie zmienia barwy, a błyszczeć to już za nic nie chce. Efekt jako-takiego naostrzenia udało się w końcu osiągnąć przy pomocy... ostrzałki do noży. Takiej z kółkami, nie kamiennej. Małżonkowi udało się również złamać metalowe kosisko (chciał bardziej podgiąć), więc musiał wystrugać samoróbkę ze świerka. I ta samoróbka, zrobiona na wzór tych hamerykańskich podpatrzonych na filmach z yt, choć sklecona naprędce i "na oko", jest o niebo lepsza od tej ze sklepu. Kosi się wygodnie i lekko. Zaatakowaliśmy nawet półtorametrowe osty i pokrzywy i choć wymagały więcej wysiłku, padły pokornie, nie zdążywszy nawet pisnąć. Koszenie nawet taką nienajwyższych lotów kosą tradycyjną to dla mnie ULGA po koszeniu spalinówką. Precz z hałasem, smrodem, żyłką, tarczą, uprzężą i przyłbicą! Niech żyje śpiew ptaków, czyste powietrze i bezgłośnie padające chwastów zastępy
