W sobotę ratowałam kota mojej córki.
Prawdę mówiąc nawet bym nie wiedziała że coś mu dolega, gdybym nie miała zamiaru dać mu w tyłek za zrobienie kupska w przedpokoju. Ale zobaczyłam takiego zdechlaka, że sama się przestraszyłam. U weterynarza dostał jakieś kroplówki, zastrzyki, specjalną karmę, poszło na ten moment prawie 4 stówki. Zaraza kosztowna jest ale lubię Trymixa, a moja córka kocha go prawie jak swoje dziecko.
Na szczęście jest lepiej. Na moje szczęście bo córka jutro wraca i chyba by mi oczy wydrapała gdyby kotu coś się stało.
Imię to taka zmyłka, kot to ONA.
Ale dzisiaj pojechałam na działkę.

Co prawda kocisko miałam cały czas w głowie ale rano był żywy, więc była nadzieja.
Jak wróciłam to nawet Trymix zaczęła się łasić i przymilać, ale nic z tego. I tak pojechałam po kolejny zastrzyk. Jeszcze jutro rano a potem niech się kocia mama ( czytaj: córka ) martwi.
W sumie sama nie wiem co chcę w zamian...
Może jakieś fajne iglaczki, może jakieś krzewy, może jakieś trawy ?
Bo w końcu kocisko nie moje, a za te pieniądze to ja bym mogła nakupić a nakupić.
No, zgodzę się na jeden krzaczek lub jedną bylinkę.......
W końcu też lubię tego ślepego kota.
Pokażę Wam lespedezę w stadium jakie lubię najbardziej, czyli jesiennego przebarwiania.
Czyż nie jest piękniejsza niż w okresie kwitnienia ?
Daje po oczach aż miło.
