No i...po wczasach, kochani...

Sama nie wiem, od czego zacząć, taki reset, o...;-)
Jechaliśmy na Słoneczny Brzeg dwa i pół dnia. Bez przygód, zgodnie z przepisami ;-) Rumunia - to jest cały dzień jazdy, drogi co prawda takie jak w Polsce (mniej jeno rozkopane ;-) ) - ale gęsta zabudowa wymusza ograniczenia prędkości. Wracaliśmy już przez Serbię - to jest trochę dłuższa droga, ale za to po autostradach.
Wypoczęliśmy, opaliliśmy się, dzieci sie wyszalały w morzu. Tak naprawdę Słoneczny Brzeg to nie jest miejsce, w którym można cokolwiek dowiedzieć się o Bułgarii, jej tradycjach, kulturze i historii - to typowy kurort. Ani pół cerkwi ;-) - innych przybytków za to w bród

Natomiast jednego dnia popłynęliśmy sobie motorówką do miasteczka Nesebyr, gdzie na każdym kroku zamierzchłe czasy uśmiechają sie do człowieka...

Co do obserwacji roślinnych, to jakoś nic godnego uwagi mi nie wpadło, no może to
Chociaż oczywiście patyki przywiozłam - tym razem żółtego oleandra. Tam oleandry już nie rosną w zieleni miejskiej, z tego względu, że trafiają się czasem silniejsze zimy. Te patysie wysępiłam więc od szefa naszego ośrodka
A wiecie, jakie tam dobre jogurty, ach...
Lactobaccillus bulgariensis robi robotę

Na przykład o smaku róży damasceńskiej... W ogóle zapach róży unosi się nad kramikami, ich specjalnością są różane kosmetyki. I jam się owszem zaopatrzyła, bo ceny mają nie do pobicia.
No i cóż...trzeba się brać za ogródek...sucho jak nie wiem co, zapowiadają jakiś deszcz na dziś - jutro, więc może damy radę poplewić. Ach, jak się ciesdzę, że jestem w domu!