Jak tu dzisiaj pusto... a wiosna zagościła już na dobre, nawet u mnie
Kwitną drzewa i te wiekowe i te młodziutkie, dopiero co posadzone.
Dzień byłby cudowny do końca, gdyby nie pewna historia, o której może nie powinnam pisać, ale życie nie składa się z samych radości
Niedawno z miejsca odosobnienia wrócił nasz sąsiad, wcześniej nie miałam okazji nawet go widzieć. Wiedzieliśmy o nim, że ma poważne kłopoty z alkoholem, nie pracuje, itp, itp.
Walczyłam właśnie z zielskiem, kiedy kątem oka dostrzegłam wracającego sąsiada, borykającego się z niewidzialnymi przeszkodami.

Dotarł do swojej furtki i to była już fizyczna przeszkoda.
Usłyszałam tylko łoskot i odgłos walnięcia czymś twardym o chodnik. Wręcz chrupnięcie. Facet znieruchomiał .
Włos mi się zjeżył, bo to twarde to była łysa czaszka.
Wywlekłam eMa z domu i kazałam mu sprawdzić, czy będzie pogrzeb. M mimo oporów, poszedł. Okazało się, że delikwent jednak żył i nawet usiłował coś wyartykułować, co brzmiało mocno niesympatycznie.
Nie byłoby w tej historii nic niezwykłego, gdyby nie to, że po kilku godzinach facet, co prawda wężykiem, rozpoczął ponowną, mozolną wędrówkę do źródła...