
Zacznę od mojej pierwszej róży; na długo przed tym, zanim postanowiłam mieć działkę, postanowiłam mieć "najulubieńszą różę świata", czyli starą poczciwą Glorię Dei. Mój egzemplarz daleki jest od ideału, cherlawy, skąpy w kwiaty, podatny na plamistość. Ale jest!
Pragnienie posiadania Virgo też pochodzi z tamtych odległych czasów mojej kilkunastoletniości. Również i to udało mi się zrealizować.
Przy wejściu na działkę nie mogło zabraknąć pergoli oplecionej czerwono kwitnącą różą, więc trafiła do mnie prawdopodobnie Flammentanz, acz nikt tego jeszcze nie potwierdzał
Nie mogło również zabraknąć, moim ówczesnym zdaniem, czerwonych róż pod oknami mojej ciemnej altanki, stąd Europeany. Przestałam im robić zdjęcia, bo na żadnym nie mają koloru czerwonego, lecz różowy. Jedno jedyne:
Wcale nie chciałam miec dużo róż, uważałam je za trudne, kapryśne i nie zdobiące ogrodu. Wpadły mi w ręce balotowane róże w NOMI i....
I miała być tylko taka piękna Josephine Bruce, i jeszcze tylko Mount Shasta



Miałam też przygodę z balotowanymi angielkami, których grzech było nie kupić, za niecałe 5zł

Gościł u mnie Graham Thomas, zmarznięty ostatniej zimy na śmierć, Fisherman Friend, zmarznięty zimy jeszcze wcześniejszej, oraz Charles Austin, którego się pozbyłam na rzecz sąsiadów. Ostał się Warwick Castle,strasznie mizerny i cherlawy, rósł sobie tak jak niedomęczona sierota, aż cierpliwość moja wątła nakazała mi postawić warwickowi ultimatum. Albo, mój drogi, rośniesz jak Bóg przykazał, albo pobliski i doskonale widoczny kompostowniczek wita! Po tym szantażu, przy następnej wizycie na działce, zastałam na Warwicku kwiat! I była to JEDYNA moja róża, która po ubiegłej srogiej zimie stała z półtorametrowymi zielonymi pędami, jak pomnik! Mój bohater!

No a potem to tak jakoś samo poszło...

Przecież chciałam tylko kilka. Jeszcze tylko taka śmieszna róża w paski,Hocus Pocus za 6 zł. To jak nie kupić?
