po Waszych ogródeczkach, poudzelać się co nie co... A tu od kilku dni siedzę z trzema kartkami
przed nosem i stwierdzam z przerażeniem: jeszcze tego nie mam, tego nie kupiłam. Kiedy mój
biologiczny synuś chodził do szkoły, nie wiedziałam, co to jest szkoła: zeszyty, książki, ołówki, kredki,
tenisówki strój na wf... i to było wszystko, a ludzie byli przecież zamożniejsi. Teraz nawymyślali mnóstwo
najróżniejszych "wspomagaczy" do nauki, jak by to miało sprawić, że nasze dzieci będą geniuszami.
A patrząc na statystyki, tak wielu idywiduów nie ma w naszym biednym kraju

Właściwie szkoła może się już obyć bez nauczyciela, bo dzieci mają podręczniki do wszystkiego, a im
towarzyszą pomoce metodyczne, więc każdy może się przygotować wg ich instruktażu.
To potworny dramat, bo nie ma tu akcentu ludzkiego. Nauczyciel jest maszynką do produkcji ludzików
wg zamierzonego projektu autora podręczników. Tu nie ma miejsca na samodzielność myślenia, jakąś inwencję,
na kreatywność. Stwarza się tylko takie pozory, ale nie dopuszcza się do głosu socjotechnik,
w których pozwalałoby się dzieciom na wprowadzanie takich zajęć, w których używałoby się choćby burzy mózgów!
To ona pozwala dzieciom na rozwój tolerancji, pokazuje im, że każdy ma prawo do najróżniejszych skojarzeń,
a nie tylko według schematu z góry ustalonego i nie ma innego rozwiązania! Basta! Wszystko wg szablonu,
bo nauczyciel sprawdził wcześniej, co autor miał na myśli, więc odpowiedź gotową zna

rozpisałam, ale potwornie mnie wkurza obecna sytuacja i robienie dzieciom wody z mózgu: wszystko dostają
na tacy, nie muszą się męczyć ruszaniem "głową" dochodząc do "odkryć własną dedukcją, a to jest najlepszy sposób na pobudzanie aktywności dziecka. Poczucie sprawstwa, "to ja to odkryłem, jestem mądry"!

Sorry, ja jestem glottodydaktykiem i stwierdzam z pełną odpowiedzialnością, że metody, jakie stosuje szkoła od
lat szkodzą a nie służą dzieciom, bo pęd, w jaki wciąga się dzieciaczki, brak czasu na pomoc mniej zdolnym to
produkowanie "matołów" nie mających w żadnym razie umiejętności wykorzystywania w życiu późniejszym tego, co mogła zaoferować szkoła w okresie nauczania! Stąd moje rozzłoszczenie. Kończę, bo się nakręcam.
I tak o 6.30 rano w poniedziałek stwierdzam, ze nie mam spodenek na wf dla najstarszego dziecka a
zapodziałam gdzieś kartkę z planem lekcji i nie wiem, czy na dziś nie będą mu potrzebne



Na koniec, a raczej na początek dnia kilka reminiscencji, żeby nie było, że jakiś wątek buntowniczy ciągnę;

moje krasnalki, ale też przy ziemi, nie?



A te nie moje, podglądnięte:


Lecę szykować jedno do szkoły. Pa!
Sorry za "matołów", ale to nie moja opinia, tylko drwina z tego, co mówią inni o naszej młodzieży, o
braku u nich zdolności do reflektowania; o tej wszechobecnej dys... dysleksje, dysgrafie, dyskalkulie,
dysortografie, dys..., dys... . A prawda jest taka, że dzieci z problemami z dys... jest zaledwie ok 1 procenta na 100
procent orzeczonych przez PPP. To system szkolny przyczynia się do tych deficytów. Taka jest prawda.
I mam w nosie, czy nauczyciele się obrażą czy nie. Mądry człowiek poszuka przyczyn takiej opinii,
a głupi się obrazi. A ja odeślę każdego mądrego do prof. Rocławskiego i jego metod nauczania i poszanowania
dziecięctwa i praw rządzących tym najpiękniejszym okresem życia czlowieka:lol:

No, kończę, kończę
