Joasiu, mnie ogród botaniczny będzie się zawsze kojarzyć z kupą śmiechu... W zeszłym roku jesienią, zgodnie z obietnicą daną dzieciom pojechaliśmy do Przelewic - jakieś 40 km od naszego miejsca zamieszkania. I choć padało od rana słowa trzeba było dotrzymać. Z początku jeszcze siąpiło, chodziliśmy odpowiednio zabezpieczeni; w pelerynach, zakapturzeni, ale było OK. W pewnym momencie najstarszego chłopca zainteresował mostek: odłączył się od nas i hajda przed siebie. Nagle słyszę plusk, podbiegam i widzę, jak mąż trzyma go za kurtkę. A chłopiec ocieka wodą... Ja myślałam, że umrę ze śmiechu... Wyglądał jak siedem nieszczęść. Cały w rzęsie, nawet twarz, jak ufoludek. Okazało się, że nie mając okularów pomylił rzęsę w maleńkim stawiku z trawnikiem i myśląc że schodzi z kładki na trawnik wlazł do oczka

I zamiast dalej oglądać piękny ogród dyla do auta, tam rozebrał się do naga, okręciłam go kocami polarowymi, ogrzewanie na pełną pare...i koniec wycieczki. Dziewczynki płakały, prosiły, żeby zostawić go w samochodzie, bo one chcą spacerować

Ehh, szkoda, że nie miałam aparatu
