W zamierzchłych czasach PRL-u , miałam inny, duży ogród, a właściwie stary sad, z przewagą drzew czereśniowych.
Aby coś z nich uszczknąć na zaprawy, co roku trwały boje z chmarami szpaków.

.
Różną bronią walczyliśmy : przy pomocy psa, który je gonił i ujadał, waleniem w pokrywki i inne metalowe
przedmioty, zawieszaniem różnych świecidełek, butelek i szeleszczących folii na koronach drzew, a nawet w końcu
- zakładaniem na drzewach strachów na wróble ..

i hukiem petard .
Odlatywały na krótko i jak wykapowały, że ich życiu to nie grozi, przystępowały ponownie do ataku ..
Często było aż czarno ; ich skrzekot był trudny do wytrzymania

, a pod drzewami z kolei
czerwono od owoców .
Od momentu, jak robiło się jasno, tj. ok. godz. 4-tej nad ranem - trzymaliśmy na zmianę wartę w charakterze
'odstraszaczy' ..

. Bolały nogi (obszar 0,5 ha), ręce (klaskanie) i głowa (skrzekot) .
Myślę, że podział był taki , jak oficjalnie

ówczesny ustrój - demokratyczny !
Zbieraliśmy połowę owoców , a szpaczyska - drugą
Konkluzja :
Wszystko co żyje, walczy o przetrwanie

;:82