No właśnie, jakoś wątek się zrobił ślubny ;)
nasz ślub był 26.10. 2002... lało, wiało, zimno jak w styczniu

Jeszcze dobrze nie wyszłam z domu miałam już błotko na sukience

Do tego kamerzyście sprzęt zawodził, organista się spóźnił, więc na wejście mieliśmy grobową ciszę.
Potem na weselichu nie było przez 2 godziny prądu... ale i tak było czadowo i działy się takie sceny , ze dziś każdy nasze wesele wspomina z uśmiechem, choć tak wiele rzeczy było nie tak jak miało być...
Miałam najskromniejszą sukienkę, prostą, bez rzadnych ozdób- bo tak chciałam. Bukiet "łezkowy" z bordowych róż.
Dziś, gdybym miała przechodzić przez ten cały cyrk jeszcze raz, dałabym sobie spokój z większością tych "czary mary". Na pewno nie brałabym kamerzysty- od dnia ślubu kasetę oglądaliśmy tylko raz. Żałuję natomiast BARDZO, że nie mieliśmy profesjonalnego fotografa, który uwieczniałby na zdjęciach ślub i wesele.
Zdjęcia to jednak wspaniała pamiątka.
Mam nadzieję, ze Wy macie fotografa

I nie wierzę w te niebieskie, pożyczane, stare, nowe czy odkryte buty
Jestem żywym dowodem na to, że w życiu liczy się tylko miłość i wzajemne poszanowanie, a nie zabobony

Życzę Wam, by w Waszym życiu nigdy nie zabrakło tych dwóch rzeczy, całej reszty można po prostu się "dorobić".
