
Oliwko, no, może to od wody. Hortensja to hortensja, duzych wymagań nie ma, ale napić sie lubi

Gorzatko, ja gdy okrywałam ogrodówki, nie miałam z nimi problemu. Ostatniej zimy zdałam sie na los szczęścia, no i niestety...z dwóch starych hortensji jedna ma jeden kwiat ;-) a trzy nowiuśkie, własnego chowu, które były okryte stroiszem - mają na wszystkich pędach (czyli po dwa - trzy kwiaty, bo tez i tyle mają pędów). Wniosek - owijać ogrodowe, choćby i tylko agrowłókniną.
Martuś, drzewa to ja mam, naprawdę...szczerze mówiąc, to już więcej ich nie planuję, bo sie nie zmieszczą...jeszcze tylko magnolię gwiaździstą i śliwę ozdobną, która wskoczy na miejsce sumaka... przyszłościowe rozmiary kaliny Roseum lub klonu Ginnala nakazują daleko posuniętą wstrzemięźliwość ;-) Że już o orzechu włoskim nie wspomnę...
Liska, kwitną mi dwie - pink Delight, niezawodna, jak Feniks z popiołu po zimie i Royal Red (ta, Red - jedzie mi tu czołg?

Igor - ja? Ja mam kolorowo? A mnie za mało... Liatry bardzo lubię i postaram się jeszcze ich dosadzić na wiosnę.
Grzesiu, jest teraz mniej buszowaty. pozbyłam się mianowicie titonii, którą w tym roku posiałam w ramach eksperymentu, a okazała się mieć naprawdę niskie walory zdobnicze. No, taka pastewna więcej ;-) - dużo liści, małe kwiaty. O nie, takich tu nie potrzebujemy

Smoku, idziemy w liliowce. To jest właściwie smieszne, że ja mam chyba z pięć czy sześć różnych odmian, a tak poupychane, że ani ich nie widać, ani sie specjalnie nie rozrastają. Niemądrze człowiek rozplanował, a teraz narzeka. Ale pogoda w sam raz na przesadzanko...
