Dziewczęta, w kwestii "ciężkich, fryzjerskich niespodzianek", mam lepsze doświadczenie.
Przed pierwszą Wigilią u teściowej, chciałam być gwiazdą wieczoru
i poszłam do średnio renomowanego zakładu, żeby zrobić pasemka na długich kudłach.
Trafiłam na przemiłe dziewczę oraz wiecznie dzwoniący telefon.
Panie z doskoku robiły nam coś na głowach, bo jednocześnie obsługiwały 2-3 osoby.
Moja fryzjerka, chyba specjalizowała się w pasemkach, bo wszystkie siedziałyśmy w rządku,
niczym kury na grzędzie.
Siedziałyśmy, siedziałyśmy, siedziałyśmy...obie " towarzyszki niedoli" wybielone pięknie poszły już do domu,a ja - nadal w rudościach i ani śladu blondu, czy platyny.
Przyznałam się, że jestem" trudno reformowalna" więc Pani wsadziła mnie pod lampę nagrzewającą.
Po kolejnej godzinie , marsz do myjni i tu tylko ciche :" Jezus, Maria" , z ust fryzjerki.
No, to ja ze śmiechem :
" Chyba nie wychodzą i nie zostanę łysa pałą" ?
Niestety.
W efekcie fryzura wyglądała strasznie punkowo.
Pojedyncze niemal czarne pasma do ramion, a przy skórze platynowy, centymetrowy jeżyk.
Jak wyleniałe, zramolałe futro z dulskiej szafy.
Potem, przez kilka miesięcy nosiłam chustkowy turbanik.
Obyście nie doświadczyły takiej metamorfozy!
