Poszperałam w necie i okazuje się, że w Polsce jest wielu amatorów winniczków, którzy podobnie jak Ty
Moniu i Dalu Twoja koleżanka, nie tylko potrafią je przyżądzić, ale też wiedzą jak je oczyścić. Wiele polskich winniczków trafia na francuskie stoły, choć tutejsze to z pewnością bretońskie, bo na jednej z pobliskich wysp jest ferma specjalizująca się w hodowli i przetwórstwie tych rogatych bestii. Kiedyś nawet wybraliśmy się tam, aby zobaczyć jak taka hodowla wygląda. To był upalny dzień i po dopłynięciu na wyspę ruszyliśmy w głąb. Nie mieliśmy dobrej mapy, ale w końcu po półtoragodzinnym marszu w spiekocie południowego słońca jakoś udało nam się dotrzeć na miejsce. Niestety, to Francja, w południe wszystko zamiera i wejście na fermę zamknięte było rówież. Trzeba byłoby czekać dwie-trzy godziny na ponowne otwarcie, jednak w spiekocie tego dnia było to niemożliwe. Z żalem powróciliśmy do portowego miasteczka i jedynym pcieszeniem była restauracja, w której zjedliśmy pyszne mule.
Geniu, myślę, że to kwestia otwarcia, przyjemności odkrywania, smakowania, delektowania i masz rację, że to jest wynikiem naszej edukacji. Kiedy patrzę jak dwuletni synek mojej znajomej pałaszuje ostrygi, sama mam też ochotę na kolejną próbę. Jest ich wiele gatunków i ostatnio słyszałam o ostrygach ze szczególnym smakiem orzechów. Smak też zależy od sposobu hodowania i często ludzie wolą te hodowane w wodzie słodko-słonej, bo one są bardziej słodkie. Można też je zapiekać, czy grilować, ale tutaj takiego sposobu ich przygotowywania nie spotkałam. W sumie to wszystko o czym piszę nie ma znaczenia, gdy pomyślimy, że w wyniku ocieplenia klimatu i zanieczyszczeń z lądu życie oceaniczne zamiera i obawiam się, że rodzące się dziś nowe pokolenie nie będzie już miało szansy smakowania ostryg.
Stasiu i Moniu serdecznie dziękuję za życzenia

.