O moi, kochani automobiliści !
Spieszę donieść, że po wczorajszym koszmarze, mamy już nadzieję na spokojne cieszenie się Zusią,
aklimatyzującą się w garażu.
Wczoraj , od rana dzień urzędowy i jazda do Nowego Targu. W zamiarze, dość szybka i nieskomplikowana, bo byliśmy umówieni na godzinę.
Już po wyjeździe z domu, Corollka zaczęła tęgo kaszleć i udawać dwusuwa

.
Podjechałam na warsztat, panowie sprawdzili ( świece i filtry, olej, wymienione 4 dni temu)
i dali błogosławieństwo na drogę.
2 kilometry dalej, podjazd pod górę , na zakopiankę i... auto w totalnej niemocy,
max.2 tyś. obrotów i do 40 km/h.
Chyba nie muszę mówić, że zakopianka to droga raczej szybkiego ruchu

,
więc slalom między pasem awaryjnym ( bo coś jakby paloną gumą zalatywało) a prawym
niemal po omacku, bo na górach mgła, jak pełnotłusta śmietana.Kawalątek na zderzaku stękającej z wysiłku ciężarówki, kawałek po omacku, bo pasy widać na 10 m w przód, pod górę z zabójczą prędkością 20 km/ h ().... dojechaliśmy !
Ja, na granicy histerycznego płaczu, bo przecież byłam w warsztacie, gdzie stwierdzono "OK" ,
Krzyś wkurzony, że źle dobieram biegi do obrotów i za bardzo ją gazuję, Pani w urzędzie zniecierpliwiona spóźnieniem, inni kolejkowicze terminowi - wściekli.
Załatwiliśmy papiery Zuzi - ufffffffffff.
Potem, turlający powrót do domu, szczęściem już na dół !
Odgrzewany obiad i powrót z reklamacją do warsztatu.
Postaliśmy na dworze godzinkę, panowie sprawdzili - " wszystko OK".
Przyjechał szef, sprawdził, zdiagnozował - " ona zobaczyła Zuzię i się rozchorowała,
bo wie, że się jej pozbędziecie".
Potem " uzgodnienia techniczne przy %" z szefem, czyli parapetówka dla Zuzi, odebranej po przeglądzie z warsztatu (...) Krzyś robił za " pijawkę", ja za kierowcę i WRESZCIE do domu.
Teraz tylko papiery w ubezpieczeniu i kupno zimowych kół, i będzie gotowa na góry.
Krzyś pojechał do W-wia, przed chwilą dzwonił, że auta jadące z Zakopanego, mają śnieg na dachach. A u nas, na razie tylko leje, leje, leje.
Aniu, torba ręcznie haftowana - tak stwierdziła znajoma, zajmująca się mozolnym tworzeniem obrazków igłą. Nie doceniałam jej wcześniej, uważając za " makatkę połączona ze skórą"

.
Jest przepastna, więc i wygodna, bo nawet małe zakupu zmieści.
Jędruś, mechanik ją wybrał i zarzekał się, że " do trumny wam starczy"
A gdy stwierdził, że " jeśli wy nie kupicie, to ja ja biorę dla siebie", to sprawa była już przesądzona.
( Za nami, było jeszcze 3 innych kupców, umówionych na terminy godzinowe)
To japonka II wersji z założonym gazem, więc wyposażenie takie, że obu panom opadły skarpetki.
Niestety, nie ma 4x4, co dla nas byłoby ważniejsze od innych cudeniek.
( bo przepraszam, ale na co mi 4 tryby regulacji amortyzatorów z guzika? ścigać się nie będę )
Najważniejsze, że podwozie bez rdzy, sanki i skrzynia- zdrowe jak rydze.
Reszta, tak, jak napisałeś - z nadzieją na naszą, dożywotnią eksploatację.
