
To naturalny materiał organiczny, który zimą rozłoży się na ziemi,
w większej ilości, będzie działał jak ściółka + ocieplenie korzeni.
Zanim zrobił się nam swój kompost, targaliśmy z Krzysiem worami liście z publicznych trawników, by zasypać nimi róże i inne delikatesy.
Ba! nawet zasypana liśćmi glicynia maleńka, przeżyła w takiej podusi, zimowe - 25 C !
O, znalazłam zdjęcie. To te zielone siatkowe otoczki, które były wypełnione suchymi liśćmi i przykryte tylko z góry, workiem foliowym.

Wiem, że niektórzy grabią liście, bo boją się gniazd myszy.
Ale u nas urodzaj nornic i karczowników i jeszcze nigdy w liściach nie znalazłam ich sidziby.
Za to pod kamieniami, pod oko-skalniakiem


Hanuś, witam cieplutko i proszę Cię o założenie swojego wątku.
Przecież miłość do zieleniny może być praktykowana także na działce mamy, cioci lub babuni.
A rozkosz z oglądania pierwszych kiełków i kwiatów, jest dokładnie taka sama - wszędzie!
Violu, pogoda była ładna, to i obiektyw sam wyciągał się w stronę urokliwych widoków.
Dziś już podeszczowo i dużo chłodniej.
I za żadne licho nie będe ubierała kaloszy, by gnac w chaszcze z aparatem

Andrzeju, nie na targach, a na pogrzebie. Musieliśmy zmienić plany, bo są rzeczy nieprzewidywalne. A mój Cardinal - z Rosarium. :P
Kupowanie wiosenne ma tę wadę, że sezon różany- produkcyjny,
jest u nas wyznaczony cyklem wegetacyjnym. A ten przypada na jesień.
Poprzedniego roku zakłada się oczka, przez lato rosną sobie zaszczepione korony szlachetne, a kolejnej jesieni - mamy gotowy materiał do sprzedaży.
Co nie " zejdzie" u producenta hurtowego, trafi do wiosennego obrotu.
Stąd wniosek, że największy wybór, mamy zwykle jesienią.
Oczywiście importowane odmiany, produkowane cały rok w Malezji, czy RPA,
są u nas dostępne w głównych sezonach sadzenia.
Ich nie dotyczy cykliczność naszych zimnych pór roku.

Agusiu, to Ty jesteś urokliwa, a Twój wspaniały mąż, to skarb prawdziwy.
Żeby podziwiać górskie widoki, to zamiast kocyka, proponowałabym kocyk elektryczny,
a na bujanymfoteliku, rozłożoną pierzynę.
Wczoraj biegałam z psami po lesie w.. długiej, zimowej puchówce

Fakt, nieco przewymiarowane ocieplenie, ale kilka stopni Celsjusza to dla mnie już ziąb.
Dopiero po 2 godzinach rozgrzałam się na tyle, żeby zdjąć kurtko-płaszcz.
Ewuś, bieganie po lesie o tyle fajne, że "niechcąco" grzyby wskakują do torby.

I mimo zimna i suszy, są miejsca nad ciekami wodnymi i w mchu, gdzie zwykle zachowa się troszkę grzyboli , innych niż japońskie muchiii- moory.

W lesie, podobnie , jak na targu, działa instynkt =łowcy.
Oczy dokoła głowy, wyostrzone pożądanie i.... wręcz przymus szukania.
Ot, całkiem jak " baba na zakupach"

Gorzatko, na Kasprowym masz już pierwszy śnieg.
Więc jeśliś gorąca dziewczyną, to w kombinezonie, możesz się skutecznie napawać..zimnem.
Brrrrr...

Ewuś/ Daisy, stare odmiany zwykle lubią ciepło, a już francuski- delikatne i całkiem nie górskie!
Wszem wiadomo, że na gorącym, rozprażonym stanowisku , każda róza krócej kwitnie,
bo procesy fizjologiczne ( kwitnienie-> zapłodnienie-> owocowanie) rozmnażania, zachodzą szybciej.
Rózy zależy na dzieciach, nam- na spowolnieniu jej sexowania i na jak najdłuższym przeciągnięciu cyklu przed zapłodnieniem ( czyli na utrzymaniu płonnnego dziewictwa!)
Hmmm... skojarzenia całkiem nieprzystojne

Im chłodniej ale w zakresie jej odporności, tym dłużej kwiat się utrzyma.
Im ciemniej, tym mniejsze kwity i mniej tych kwiatów.
Mnie, fuksem, udało się wsadzić ja w miejsce za przycinaną do ziemi budleją,
gdzie wiosną ma z początku dużo słonka, a im później w czasie, tym ciągle rosnąca budleja, przesłania przekwitającego Kardynała, który od sierpnia jest w pełnym cieniu.
Rosnąca tuż obok, ale już pod zacieniającą wierzbą Celestial? Aurora Poniatowski - cierpi okrutnie i wiotkością rachitycznych pędów, ściele się po ziemi.

Róże, to kwiaty słońca!