Przemo namówił mnie, żebym pokazała fotki "przerobionej" draceny na forum, bo dzięki temu jest szansa, że ktoś skorzysta z mojego - wprawdzie jednorazowego - doświadczenia.
Krok 1 - wymieniłam ziemię w całej donicy, bo po tylu latach była wyjałowiona na amen. Następnie ucięłam roślinkę jakieś 22 cm nad ziemią. Przemo radził, by odbyło się to za pomocą jednego, zdecydowanego cięcia, ale że ja słaba kobietka jestem - to troszkę to niestety trwało... Pozostały pinek zalałam woskiem:
 
 
Krok 2 - Pocięcie roślinki na kawałki podobnej długości - najpierw górne końcówki oskubałam z żółtych listków, po czym zanurzyłam je w słoiku z wodą. Niestety są raczej lichutkie, ale wiara czyni cuda 
 
  
Krok 3 - "obróbka" pozostałych fragmentów - zalanie woskiem z góry i włożenie do wysokiego słoika z wodą. Wyszło parenaście kawałeczków, więc są dwa słoiki. Pewnie nie wszystkie się ukorzenią, ale niech wszystkie mają tę szansę. Roślinki stoją na parapecie przy północnym oknie:
 
 
   
Drogi Przemo, powiedz proszę - jak oceniasz ten "pierwszy raz"? Będą z tego małe dracenki? Poproszę o konstrunktywną krytykę ;)