A witam, witam
Tu, na końcu świata wczoraj w nocy było zero stopni Celsjusza, w dzień było aż sześć stopni i wicher zacinający deszczem, a dziś mżawka skrzyżowana ze słonkiem i 20 (dwadzieścia) stopni ciepła!!! I dwieście procent wilgotności

Taras pod dachem (a więc nie od deszczu) mokry tak, że ślizgać się można, szmaciany dywanik wywieszony na sznurku schnie od tygodnia i nadal tak samo wilgotny jak świeżo po praniu, trawa po kostki mokra, teraz widzę za oknem, że mgła jak mleko podnosi się znad łąk i pól...
Za to dzika gruszka już kwitnie, dzika jabłonka też będzie miła w tym roku kwiaty, więc może zaowocuje (w zeszłym roku odpoczywała), czeremchy szaleją, nawet te w cieniu, moje różne śliwki kwitną po raz pierwszy w swoim życiu, narcyzy i tulipany, jeśli nie zeżarły ich nornice, to kwitną na potęgę, jest już kolorowo i wiosennie. Chwaściory bujają w górę jak głupie, ale liście na drzewach jeszcze zupełnie maleńkie, nie ma porównania z tym, co widziałam w tv, np. w Świnoujściu już całkiem zielono, jak w lecie, a u nas na drzewach dopiero cień zieleni.
Ale to nic dziwnego, od południa i południowego zachodu, skąd najczęściej wieją cieplejsze wiatry, mam strumyk i szeroki pas olch z poszyciem z bzu czarnego i (wrrrr) pokrzyw. Za to od północy, skąd przychodzi zimno, mam pięknie otwarty teren, wielkie połacie łąki, po której hula pies Prot i lodowate wiatry. Ale cóż, tak u na jest i muszę się z tym pogodzić. I tyle.
Przy okazji melduję posłusznie, że wszystkie kaliny i hortensje przeżyły i wypuszczają liście, za to wszystkie lawendy i ciepłolubne hebe zamarzły na amen, ale róże widzę, że żyją, tylko nie mam pewności, czy liście puszczają z podkładek, czy z sponad, to się dopiero okaże

Zdechło całe poletko zarośnięte już bluszczem (kawałek skarpy), ale macierzanka wytrzymała, nareszcie ruszyła aktinidia, winorośl pachnąca też ma wielkie pąki, a hortensja pnąca przelazła pod kratką i zaczyna piąć się po gołym murze (spryciara

). Poziomki żyją, pęcherznice i jaśminowiec też, iglaki mają się dobrze, oberżnięta na łyso wierzba już się zieleni na całej powierzchni gołych pędów, ale budleje chyba padły. Bergenie zostały zjedzone zimą przez coś, co lubi mięsiste zielone liście, teraz odrastają dzielnie, nie odrastają jednak pierwiosnki też chyba zeżarte, bo śladu po nich nie ma. Hosty mają piękne rogi, barwinek i dąbrówka rośnie jak na drożdżach, za to nigdzie nie widzę młodej kocimiętki (Nepeta tuberosa) z jesieni 2009

Może jeszcze ruszy? A może ją coś zeżarło?
Program na ten rok mamy dość bogaty, zobaczymy co da się uskutecznić, a co nadal pozostanie w planach. Na razie najważniejsze jest ogrodzenie działki przed dzikim zwierzem, co nam ryje łąkę w poszukiwaniu robali i topinamburu, a reszta to przy tym pikuś

Taki sam pikuś, jak na przykład pies wytarzany w "pamiątkach" po tych dzikich zwierzakach. To niezwykła trudność, wykąpać psa z chorymi stawami w wodzie o temperaturze bliskiej zeru. Oczami wyobraźni widzę już zapalenie płuc, czy inny dyfteryt i psa skrzypiącego przy każdym ruchu i charczącego krwią... Tak więc tylko wytarłam go ręcznikami papierowymi, to znaczy całą rolką ręczników papierowych i potem wymoczyłam na długim spacerze po deszczu. I co? I pies Prot nadal z dumą obnosi pamiątkę po dzikich zwierzakach, co się wyraźnie czuje tak z bliska, jak i z daleka...

To znaczy ja już nie czuję, ale pani w sklepie z chemią dla rolników od razu poczuła

A ja myślałam, że ta chemia to tak śmierdzi, że już nic innego się nie przebije
Zdjęć na razie nie będzie, bo ich nie robię, bo jest tak paskudnie, mokro, zimno, że w melancholię można wpaść, a do tego mam tyle innej roboty, że na robienie zdjęć jeszcze nie mam czasu i ochoty. Poza tym niewiele się tu zmieniło, właściwie zdjęcia sprzed roku nadal są aktualne i możnaby je wkleić jako tegoroczne

Może jak się wyskrobię z największych i najpilniejszych prac, zacznę dla odpoczynku pstrykać zdjęcia. Kto wie, może to już niedługo? A więc...
... cdn.
