Muszę się Wam pożalić.
Dawno nie miałam tak pechowych dwóch dni. Zaczęło się wszystko od sansevierii 'Golden hahnii', którą całkowicie przypadkiem podlałam za mocno wprost do środka rozetki. W dodatku wodą mineralną gazowaną - ale nie pytajcie, jak to się stało. Na zimowisku tego robić nie wolno, i zgodnie z przewidywaniami, mała padła. Jeszcze ją próbuję reanimować, ale marne widzę szanse.
Żałuję potwornie, ale to nie koniec.
Wczorajszy dzień wolałabym wykreślić z życiorysu. Najpierw zapomniałam kluczy do pracy i stałam jak ta osika na silnym wietrze czekając na kolegów, aż przyjdą i otworzą. Przemarzłam potwornie. Przyszłam do domu, i postanowiłam zrobić ostateczny porządek z eszeweriami, bo najmłodsze zaczęły zbytnio gubić listki. Lekko należało zwilżyć podłoże. Zaczęłam pojedynczo ściągać z miejscówek, zwilżyłam podłoże, wszystko OK, w końcu doszłam do najmłodszych maleństw. 12 sztuk ustawionych na podstawce styropianowej, w doniczkach "czwórkach". Mieliśmy umówioną godzinę do lekarza z Młodszym, troche już czas gonił, a jeszcze trzeba było je ustawić z powrotem. To ściągnęłam je zamiast pojedynczo - z całą tą podstawką. Fatalny błąd. Jak się łatwo domyślić - nie utrzymałyśmy równowagi, poleciały mi wszystkie, ale to dosłownie wszystkie na podłogę, rozsypując się w drobny mak. Wyleciały nazwówki, listki poodpadały - odechciało mi się wszystkiego. Jak to teraz dojść, która jest która, kiedy ostały się same kikuty...? Czy odrosną? Pozbierałam je, te o silnych korzeniach wsadziłam na nowo, te co się zdążyły całkiem połamać niestety pożegnałam, bo nie było sznas na odratowanie, resztę odstawiłam na "reanimacyjny" parapet, i stoją tam w nadziei na reanimację. Całe listki położyłam na podłoże, może coś się ukorzeni, choć o tej porze...
Czy się uda je uratować...? Szczerze wątpię, to nie pora, w dodatku słońca wiadomo - brak. A takie były tam fajne maluchy, żal mi ich potwornie!
Niemniej reszta jako tako żyje. Straciła kolory - wiadomo, ale śpi w najlepsze.
Tak więc wygląda mój zbiorek eszewerii, pozbawiony tych cudownych maluchów, na swoim zimowisku:
Oczywiście zdarzył się jeszcze szereg innych "nieszczęść" i "przypadków", ale już nie związanych z kwiatami. Niemniej jestem w dośc ponurym nastroju, choć jak się Wam pożaliłam, troszkę mi lepiej. Ot, od takich wypadków na własne życzenie można popaść w deprechę...