W całym tym dyniowym szaleństwie najfajniejsze jest to, że wszystkie te odmiany można uprawiać z powodzeniem w naszych warunkach i to ekologicznie

, a rok dla uprawy dyniowatych nie był najlepszy, jak wiadomo.
Hekate, podstawowymi odmianami w uprawie są
Hokkaido i
Butternut; ta pierwsza nie wszystkim posmakuje, w szczególności dzieciom (i nie chodzi tylko o moje dziecko), a butternut jest łagodniejsza, choć wciąż smaczna, wyjątkowo dobre zupy z niej wychodzą, ja z niej robię też pieczone krążki utaplane w oliwie, soli, soku z cytryny. Z dyni Butternut można też robić pieczone chipsy. Osobiście lubię mieć dynie różnokolorowe: pomarańczowe, "żółte", zielone, "niebieskie".
Boston Marrow była pierwszą dynią, która posmakowała mi na surowo (nie tak, żeby złapać kawałek i przegryźć, bo tak przegryzam wszystkie dynie po kolei przy krojeniu i obieraniu, ale też w formie surówki z marchewką, jabłkiem i dressingiem z dodatkiem soku z cytryny i musztardy np., gdzie dynia była głównym składnikiem, nie jakaś mikra ilość przysłonięta innymi warzywami), potem też smakowały mi inne, m.in sibley czy japońskie piżmowe. Bardzo chwalone są też ciasta z dodatkiem tej dyni. One rosną duże, więc nie warto mieć wielu roślin z tej odmiany, mają też wyjątkowo duże piękne kwiaty (coś dla kwiatożerców

) i dużo dużych pestek

, a pestki mają sporo wartości odżywczych, warto o tym pamiętać. Ja lubię pestki pieczone z dodatkiem niewielkiej ilości oliwy, szczypty soli i curry.
U mnie cele konsumpcyjne w uprawie dyń nie są najważniejsze, oczywiście- część zjadamy, ale znaczną część swoich plonów rozdałam, z części robiłyśmy z młodą "wazy" na zupy czy "miseczki", robiłyśmy lampiony na świeczki, generalnie nie było nudno
Chciałabym też podważyć tezę, z którą wielokrotnie się spotkałam, że dynie o żółtym miąższu nie są smaczne, nie jest to prawda, moja ulubiona jak do tej pory- dynia
Chestnut ma miąższ żółty właśnie (do tego brudny żółty) i jest absolutnie przepyszna!