Dzień dobry się z Państwem
Dziś opowiem o mojej walce z wełnowcami.
Oto mój Pan Szydełko kwitnący wiosną, po raz pierwszy w jego długim życiu.

Wiecie jak to jest, jak człowiek kobieta nie ma co robić, to się po forum szwenda jak zepsute powietrze, niby ,że wiedzy szuka.
I znalazła, trafiła na wątek z darmozjadami, aaaaa tam ! najgroźniejsze stworzenie żrące pt, wełnowiec.
Naczytałam się i mną wstrząsnęło, rzuciłam się między doniczki w poszukiwaniu wroga - i znalazłam.
Mój kaktus Pan Szydełko zaatakowany po całości.
No nie, żeby mnie jakiś wełnowiec szkody wyczyniał w areale! - nie doczekanie.
Lupa , penseta i do dzieła.
Jakoś mi tak było głupio na śpiącego je kilać, więc dałam im szansę na ucieczkę, bo wiecie łatwiej jest wroga zabić jak ucieka, niż tak skrytobójczo.
Tak , więc najpierw zaczęłam je szturchać wykałaczką, one nic, ani drgną. Szybko na wątek z powrotem, doczytać o jego życiu i zwyczajach, wyszło,że on z gatunku leniwców pospolitych i na ruchy nie ma co liczyć.
No cóż, odwrotu nie ma szkodnika trzeba wyeliminować.
Postawiłam kaktusa pod lupą i dawaj mu pensetą kłaczki wełny wyskubywać, nie bardzo szło, więc postanowiłam gada utopić.
Podstawiłam pod kran i go kąpię obficie polewając szamponem do włosów.
No i na jego nieszczęście zauważyłam,że ma jakieś białe punkty w ziemi.
Jak nic, ma też wełnowce korzeniowe.
Wsypałam go z doniczki i dawaj pomaluśku ziemię przetrząsać ile tego było, to aż strach.
Zaczęłam je rozduszać w palcach - jakieś takie twarde były i wcale się nie rozbryzgiwały,wręcz przeciwnie, po zduszeniu rozsypywały się na proszek- z uczuciem ulgi doszłam do wniosku,że to jednak nie wełnowce , a kredowce.
Ziemię wywaliłam do kosza, Kaktusowi jeszcze raz zrobiłam kąpiel tym razem korzeni i zostawiłam do wyschnięcia.
W tym momencie założyłam okulary by lepiej się przyjrzeć biedakowi, i co widzę ano nic nie widzę, żadnych robali on po prostu ma taką wełnistą urodę.
Nie wiem czy moja obsesja go nie zabiła, bo akcja odbywała się w grudniu jak już był zasuszony.
Tak wygląda teraz jego wełna
