Astraczki, Agnieszko, to moja wielka, nieprzerwana miłość (aczkolwiek chyba nieco nieodwzajemniona)od pierwszego niemal kopa, kiedy jeszcze mówiłam na myrio "czapka biskupia"

. Najpierw miałam dwa chyba czy trzy, potem zebrałam ich znacznie więcej. I nie da się ukryć, bywają kapryśne w uprawie, dla nich podłoże przygotowuję specjalnie. Nie zdarzyło mi się przelać żadnego, ale za to padały w czasie zimowania, choć były oczywiście prawidłowo wysuszone. Największa trudność - dopasować zimowanie, bo wolą cieplejsze, ale nie za ciepłe. Do tego hybrydy, inne mutanty i człowiek może się pogubić, dlatego ja oparłam się na podstawowych gatunkach i urozmaiceniach w ich obrębie. No i albo chcą zakwitnąć, albo nie, jak już zapączkują, to zazwyczaj kwitną, choć u mnie w zeszłym roku zapączkowały, ale nie wydały kwiatka. Jacek o nich wie zdecydowanie więcej. Na Twoim miejscu bym się nie pozbywała, ale to już oczywiście według gustu
