Byliśmy wczoraj w Kotlinie.
Ale zanim pozałatwialiśmy sprawy w Kłodzku, zrobiło się późno, biorąc
pod uwagę fakt, że szybko robi się ciemno.
Na działce mieliśmy tylko niecałe dwie godziny, żeby coś porobić.
Na szczęście pogoda nie była tak fatalna, jak zapowiadali.
Nic nam na głowy nie padało i nie sypało, było +2, wiatr umiarkowany.
Tylko wszędzie okropne błocko. I widoki nieciekawe.
Mąż zajmował się spuszczaniem i zabezpieczaniem wody.
A ja najpierw obejrzałam sobie zniszczenia, spowodowane październikowym śniegiem.
Niestety do strat muszę jeszcze dopisać mojego sumaka, który w tym roku zaczął
już ładnie rosnąć. Moja "cyganiona" róża miniaturowa też poturbowana, ale ona to
raczej odrośnie. Tylko nie ścinałam połamanych gałązek, bo raz: nie miałam sekatora,
dwa: i tak nie wiedziałabym, czy to zrobić w obliczu nadciągających mrozów.
Podsypałam kompostem róże i hortensję, pościnałam trochę bylin, wyzbierałam
część liści z wiązu (do spalenia, bo choruje) i wsadziłam jeszcze do ziemi trochę
cebul, których nie zdążyłam posadzić we wrześniu. Albo coś z nich będzie, albo
nie, ale i tak zmarnowałyby się przez zimę. Jedna (wyjątkowo dorodna cebula) w
połowie została zeżarta przez nornicę, która zadomowiła się ... w pudle kanapy

,
poszatkowała leżącą tam firankę i zrobiła sobie ubikację.

No cóż - zostawiłam
jej smaczny poczęstunek.
Nie zdążyłam pochodzić po domku, w którym zrobiło się przejrzyściej, bo zostały
ściągnięta stemple.
Dach nieskończony - został tylko przykryty folią. Ekipa zwolniona.
Od poniedziałku ma wejść następna, ale czarno to widzę, bo idzie zima.
Zdjęć w sumie nie robiłam, bo nie było czasu i nie bardzo było co "focić".
O dziwo ukazało się trochę słońca
Nie wiedziałam, że trzmielina jesienią tak pięknie się wybarwia
