Witam! No cóż, po prawie półtorarocznej przerwie wracam. Trochę chorowałam ... potem bardziej ... a potem, kiedy było na prawdę źle wzięłam się w garść, powiedziałam chwatit! Wzięłam sprawę w swoje ręce (dosłownie i w przenośni) zaczęłam uczyć się ziołolecznictwa/fitoterapii powoli wprowadzając do swojego życia i VO A LA! Nie mogę powiedzieć, że jestem zdrowa bo tej choroby, niestety, nie da się całkowicie wyeliminować ale czuję się w miarę dobrze, powróciły siły witalne ... i znowu mogę komandować mężem
Tak,że moi Drodzy, ponieważ zioła przywróciły mnie do życia, sami rozumiecie, że kocham je ze wzajemnością, powoli się staję taką babką-zielarką, chodzę po łąkach, łażę po lasach, bagnach, chaszczach it.d. Zbieram, suszę, robię nalewki, syropki, maści. Tak, że sory, ale myślę, że dużo moich wpisów nie odbędzie się bez ?komentarzy ziołowych?
Po za tym wiele się nie zmieniło, nadal hodujemy kozy, powiększamy stado chociaż był taki moment, myśleliśmy, że będziemy musieli zlikwidować kilka sztuk albo i więcej. Większość z Was pewnie też odczuła skutki tegorocznej suszy ale uwierzcie, że przy 22 kozach TRZY MIESIĘCY bez kropli deszczu w sezonie letnim to już naprawdę klęska żywiołowa. Uratowały nas i nasze kozy ? lasy. Ale coś za coś, otóż tej zimy przecież już mieliśmy zamieszkać w starym-nowym domu

bo M. za lato miał wykończyć go na tyle, żeby można było już jako tako zamieszkać. Zdążył wykończyć jeden pokój ? a że mogło być ?jako ? tako?, to tak właśnie i wykończył

ale gościom to ?jako ? tako? wcale nie przeszkadzało, pokój był oblegany przez całe lato i jakoś tam było. No ale pozostałe rzeczy typu ? posadzka główna w reszcie domu, sufity, ściany i najważniejsze! - ogrzewanie, miały być robione, cytuję M: w ciągu lata, powoli i sukcesywnie. Ale właśnie nastała susza

I tu powracamy do tego: coś za coś. Wokół nas była pustynia Sahara, żeby uratować stado M. wziął się na sposób i dwa razy w ciągu dnia, kilka godzin przed południem i kilka wieczorem, brał całe stado i szedł do pobliskich lasów na wypas. Tak że, z domu nici ale kozy uratowane, musieliśmy również kupić kilka razy więcej zboża, ponieważ zamiast, jak to normalnie by się odbywało, zacząć dawać zborze pod koniec listopada, musieliśmy karmić nim kozy już w LIPCU! Wydatek wcale nie mały i co najgorsze wcale nie planowany, skąd wziąć? Oczywiście z pieniędzy przeznaczonych na remont domu a ściślej mówiąc, remont i wyposażenie łazienki. Teraz jak M. gdzieś wyjedzie i to ja daje im zborze, mówię do kóz: Fajnie smakuję moja łazienka? A to jeszcze kibelka posmakujcie i kafelkami zagryźcie

Kiedyś nagrałam filmik jak M. szedł z kozami w stronę lasu, wyglądało wypisz - wymaluj jak w amerykańskim westernie, idzie M. w słomianym kapeluszu na głowie, za nim stado kóz pod przywództwem capa, po bokach biegną dwa szczekające psy a za tą całą eskapadą podnoszą się kłęby kurzu i pyłu, powstałych z przesuszonej ziemi ? mmm ? widok bajeczny, na chwile pomyślałam, że to że mieszkam w Polsce tak na prawdę mi się śniło a po prawdzie to mieszkam gdzieś w Teksasie w latach 40 - 50

jestem dobrą, no może trochę krnąbrną chrześcijanką a mój mąż jest kimś pomiędzy kowbojem a farmerem
Tyle by było na dzisiaj, zostawiam was z M., kozami i naszym nowym członkiem rodziny Klemensem, dlaczego jest u nas a nie u kogo innego opowiem innym razem.
