Lucynko, w tym roku byłam nieźle zakręcona przez cały okres przygotowań do świąt, ale na szczęście wszystko dało się odkręcić i wyszło pysznie i tak jak miało być

Rodzina stawiła się prawie w komplecie, przy stole było ciasno, ale każdy miał swoje miejsce. Gdyby jednak przyjechali wszyscy, to na pewno byśmy się nie pomieścili.
Do siania muszę się dopiero przygotować, bo jeszcze nie wszystkie nasiona mam uporządkowane, a wśród nich oczywiście nasiona heliotropu, który pójdzie przecież na pierwszy ogień

Zaraz po Nowym Roku za to się wezmę

Za życzenia dziękuję
Jadziu, część pierniczków rozdałam, część zjadłam ze smakiem i teraz w słoiku już prawie widać dno. Jeszcze na kilka posiedzeń przy kawusi mam, więc jeszcze przez jakiś czas będę miała smacznie

Na działce jeszcze nie byliśmy, dlatego moje kokony ciągle leżakują na balkonie, ale przy takiej zimie mogą tam sobie spokojnie czekać na sezon.
Święta spędziłam wreszcie tak, jak zawsze chciałam, gości miałam moc, urobiłam się po pachy, ale cała byłam
Marysiu, w Wigilię zeszłam z nocy, a że los był dla nas łaskawy i dyżur był spokojny, to po powrocie mogłam dalej oddawać się przygotowaniom. Wigilia była u mojej siostry, ale tam wszyscy coś przygotowują, bo każdy ma coś, co robi najlepiej, a pierwszy dzień świąt u mnie i tutaj już działałam sama. Miałam więc roboty huk, tym bardziej, że eM do samego końca pracował do do wieczora, a w piątek, kiedy wydawało się , że już będzie dostępny, to wrócił z jelitówką i dalej musiałam się bujać sama

Na szczęście w sobotę przyjechał już Piotrek i w niedzielę mogliśmy w kuchni działać na dwie ręce. EM z Filipem zajęli się ostatecznym sprzątaniem (wszystko grubsze miałam już sprzątnięte wcześniej), rozstawianiem stołu, szykowaniem naczyń, sztućców itp. Takimi rzeczami nigdy się nie zajmuję, wystarczy że w kuchni wyczarowuję cuda.
W tym roku nie dostałam oryginalnych opłatków, na których kładę pierniczki, dlatego wycinałam z większych. Miałam trochę odpadów, ale jak widać i tak można sobie poradzić. Gdyby nie późniejsze perypetie, to wszystko byłoby

Najważniejsze jednak, że mimo kłopotów po drodze, to i tak wszystko skończyło się jak trzeba
Gosiu, nigdy świąt nie miałam wolnych

Jeszcze wielkanocne od czasu do czasu się zdarzają, ale bożonarodzeniowe nigdy. A już tzw, długie weekendy, to już po prostu nie wiem, co to jest. Na majowe święta czasami uda się wziąć kilka dni urlopu i wtedy któraś z nas ma wolne, ale miedzy świętami takie rzeczy się nie zdarzają. Ale nie narzekam, wiedziałam jakimi wyrzeczeniami wiąże się mój zawód, przywykłam do tego i nie rozpaczam. Rodzina też już nie liczy, że wyjedziemy na kilka dni, jak wszyscy, tak po prostu mamy i już.
Święta miałam za to jak nigdy i muszę przyznać, że bardzo mi się to podobało
Beatko, za życzenia bardzo dziękuję

Tym bardziej, że sama byłam tak zabiegana, że nawet nie miałam kiedy usiąść do komputera
Beatko, ogrodowo jak na razie nic się nie dzieje. Ba, nawet już bardzo długo nie byłam na działce i zupełnie nie wiem, co się tam dzieje. Ale też, co się może dziać? Szaro, buro i ponuro....Wszystko uśpione i brzydkie. Żeby chociaż śniegu było trochę, to miałoby to jakiś urok, a tak? Ale przynajmniej mrozów nie ma i nie muszę się martwić, że moje różyczki nawet nie są okopcowane. Jednak w prognozach ciągle pokazują dodatnie temperatury, ewentualnie na niewielkim minusem, to nie spędza mi to snu z powiek

Za życzenia dziękuję
To tak w między czasie prawie wszystko Wam już opowiedziałam, ale teraz wszystko zlepię w miarę spójną całość

Ze świętami się udało i rzeczywiście miałam je wolne. Ale żebym miała wolne, to musiałam wcześniej popracować więcej i na przygotowanie świąt miałam naprawdę niewiele czasu. Sprzątanie odbębniłam wcześniej, tak więc na koniec zostały mi już tylko zakupy i gotowanie. Tzw. "menu" jak mówił mój eM, miałam już przygotowane wcześniej, tak więc zakupy robiłam już od początku tygodnia. EM nawet się ofiarował, że weźmie to na klatę, ale sama wiedziałam, że nie bardzo będzie miał kiedy. Wieczorami, kiedy wracał z pracy w sklepach były już tłumy, a ja rano robiłam to na luzaczku. Co prawda dzięki temu rączki mam wyciągnięte do samej ziemi, ale do następnych świąt na pewno wrócą na swoje miejsce

W czwartek kupiłam mięsa do pieczenia, bo tymi do wędzenia i na kiełbasę zajął się eM, w piątek doprawiałam, nadziewałam i zwijałam w rolady. Wieczorem przygotowaliśmy kiełbasę, od kilku lat robimy taką samą z marynowanym zielonym pieprzem i muszę przyznać, że jest to najlepsza kiełbasa na świecie
Całą sobotę pracowałam zawodowo, za to w niedzielę od samego rana wzięłam się za pieczenie ciast i upiekłam przygotowany wcześniej pasztet. Ciasta jak pisałam, oba były kremowe i oba nieskromnie przyznam, wyszły pyszne

W pierwszy dzień świąt miało się u mnie zjawić 17 osób, a jak dla mnie to już mały tłum

Musiałam więc przygotować całą górę jedzenia, nie tylko żeby było smacznie, ale i różnorodnie. Oczywiście zdarzyły mi się wpadki, ale wszystkie udało mi się tak zatuszować, że goście nie mieli o nich pojęcia. Było gwarnie i wesoło, ale jak zwykle, mimo iż rodzince apetyty dopisywały, to i tak jedzenia zostało bardzo dużo. Na szczęście takiego, które można długo przechowywać, jak chociażby swojskie wędzonki.
Wieczorem byłam już tak padnięta, że zapowiedziałam chłopakom, że teraz ja się kładę i odpoczywam, a oni sprzątają, składają rozstawione stoły, zapełniają zmywarki....I albo oni zachowywali się cichuteńko, albo mi już było wszystko jedno, w każdym razie ich krzątanina zupełnie mi nie przeszkadzała i zapadłam w sen

Pod choinką znalazłam taki prezent i muszę przyznać, że już dawno nic mnie tak nie wzruszyło jak ta, własnoręcznie namalowana bombka

Dla niewtajemniczonych dodam, że jest to portret mojego Kapryska
Myślałam, że po świętach będę miała już tak zwany święty spokój, ale okazało się, że eM zapewnił nam dalszy ciąg zajęć kulinarnych i kupił kawał dziczyzny, z którego w tej chwili przygotowujemy pasztet. Reszta mięsa pójdzie do zamrażalki, zresztą pasztety również. W takim razie zmykam do kuchni
