No cóż, winko smaczne było -
było. Wystarczyło parę większych zlotów rodzinnych - posmakowało i to bardzo

Później, co wyjazd do rodzinki, to musowo trzeba było zameldować się z moim winkiem... Nie skutkowały moje piski, że to winko miało poleżakować parę latek... Obroniłam jedynie kilka butelczyn, których M. nie może ruszać pod karą gilotyny.
Buteleczki opisane, ponumerowane i Małżowi wyschło w piwnicy moje winne źródełko, z którego mógł czerpać, przy każdej braterskiej wizycie.
M. wpadł więc na pomysł: zdarzyła się gdzieś promocja na winogrona, kosztują tyle, ile płaciłam za wiśnie do mojego wina - kupił więc te winogrona, cukier, drożdże, pożywkę i wymyślił, że skoro mój pierwszy nastaw tak wszystkim smakował, to i teraz z winogron uda mi się pewnie winko zrobić.
Nnnooo nie wiem, ale jak już zobaczyłam te winogrona w domu, to coś musiałam z nimi zrobić
Do gąsiorka 15 l poszło 5,18 kg winogron, 1,0 kg cukru i 3 l wody.
Do 20 l butli 6,90 kg winogron, 1,4 kg cukru i 4 l wody.
Drożdże fermivin i pożywka Biowinu.
Butle stoją w temp. ok. 20 st. od 22 lutego. Nastaw bąbluje.
Ale ma to jakieś szanse, by stać się winem?
Według "wiśniowego" przepisu jutro powinnam do "15" dodać 1 kg cukru rozpuszczonego w 2 l wody, a do "20" 1,4 kg cukru z 3 l wody. A po tygodniu tyle samo cukru do każdego baniaka (tylko nie wiem, ile wody

). A może z winogronowym to jakoś inaczej trzeba? Szczególnie z takimi marketowymi owockami...

no chyba, że to w ogóle tylko strata mojego czasu i pieniędzy M. (oraz nadziei Małża).