No nareszcie mogę spokojnie sobie popisać
Ostatnie dni nie mieliśmy zbyt czasu na takie luksusy, prognoza codziennie zapowiada deszcze z burzami, z tego powodu bardzo śpieszyło się nam żeby wysadzić i wysiać jak najwięcej, sialiśmy, sadziliśmy, zrobiłam kilkanaście prań ( zasłony, firanki, koce, kocyki, prawie połowę garderoby

), po to, własnie, żeby zdążyć przed deszczami/burzami ... jak na razie, nie spadło żadnej kropli

No, ale cóż, za to dużo wysadziliśmy ... i pranie na jakiś czas mam z głowy
Tu będzie (mam nadzieje) rosła marchewka pastewna.
Tu buraki pastewne.
Kwoka siedzi na jajeczkach
Króliki rosną ale musiałam przyzwyczaić do zielonej paszy, do tej pory dostawali siano i zborze , przez pierwsze trzy dni tylko wąchały
zielonke i tak, jakby nie widziały, co z tym czymś zielonym się robi. Ale w końcu posmakowały lub pomyślały, że w końcu trzeba coś jeść a jak pani nic innego nie daje ... to przecież trzeba jakoś żyć
W szklarni pomidory i papryka chcą już wyskoczyć z doniczek i aż wołają do mnie: Wysadź nas! Wysadź nas!
Ale niestety, na razie muszą jeszcze zaczekać bo moja szklarnia obecnie wygląda tak ... muszę powiedzieć, że kilka dni temu wyglądała jeszcze gorzej, taka sobie drewutnia, mam nadzieje, że na dniach M. już skończy w niej sprzątać, nawiezie gówienka koziego, przekopie i w końcu będę mogła ulżyć pomidorkom ... i sobie
M. odłożył sprzątanie w szklarni na później, ponieważ, tak jak pisałam wcześniej, chcieliśmy zrobić jak najwięcej przed burzami ... których nie było

a przecież w szklarni, jak twierdzi M., można pracować i w deszcz, tylko nie bardzo jakoś to mi się widzi ... deszcz, burza i mąż, wożący taczką obornik

ale on w kwestii
Spraw Priorytetowych! jest uparciuchem, żadne argumenty do niego nie docierają. Najgorsze jest to, że ja tak naprawdę, nigdy do końca nie wiem, który
priorytet jest bardziej
priorytetowy
No więc, spiesząc się przed deszczem i zaniechaniu moich prób wytłumaczyć M. że szklarnia też jest ważna, posadziliśmy metr ziemniaków.
Sadziliśmy metodą z czasów faraona

, przeciągnięta żyłka, M. robił motyką dołki, ja natomiast rzucałam w te dołki ziemniaki i zagrzebywałam nogami.
I na koniec, zdjęcie z dzisiaj, pod tytułem "W drodze do kościoła"
