
Mówi się, że kontakty internetowe nie zastąpią tych prawdziwych, ale ja zawsze uważałam, że to nie jest prawda, bo większość ludzi poznanych w Internecie, na żywo jest taka sama jak w świecie wirtualnym, więc jeśli ktoś przez ekran emanuje serdecznością i pozytywnymi wibracjami, to w rzeczywistości też taki jest. I ten charakter człowieka przekłada się na otoczenie i miejsce do życia, które sobie tworzy, zatem nawet gdyby gospodyni wraz z rodziną nie powitali nas osobiście w bramie swojego domu, to człowiek i tak by zgadł, że to właśnie ten dom i ogród

Do Marysi zajechaliśmy z drobnym poślizgiem mimo dania sobie sporego zapasu czasu, bo nas pokusiło pozwiedzać okolicę i zweryfikować, czy to co na mapie pokrywa się z tym, co na drodze?no więc nie pokrywa się. Mapa wyląduje dziś oficjalnie w piecu, gdyż na tyle rozminęła się z rzeczywistością, żeśmy pół północnej Małopolski zjeździli, żeby do Marysi trafić i już zaistniała groźba, że na dobre utkniemy w jakimś przydrożnym rowie wypasając pawie, gdyż starsza znudzona wałęsaniem się bez celu postanowiła urozmaicić podróż sobie i nam rzucając groźby rychłego pozbycia się treści żołądka?niebanalny wpływ miało na to zapewne to, że poprzedniego dnia nieźle poimprezowała na weselu i mimo braku spożycia procentów zaliczała pierwszego w życiu poimprezowego kaca

Niemniej prośbą i groźbą oraz obietnicą zobaczenia prawdziwych kur udało się ją przekonać, żeby się jakoś zebrała w sobie i nie zapaskudziła wyjściowego ubranka i chwilę po południu dotarliśmy w końcu do kultowego miejsca polskich ogrodników! W przelocie mieliśmy okazję poznać Marysi średnią córkę z mężem, ale oni musieli zaraz lecieć a my też pognaliśmy co koń wyskoczy do domu dopaść Wyspy i złożyć hołd


To my? Tak wygladamy?

To ja może pospiesznie loki na palcu zakręcę i lepiej wyjdzie?

Nieeee? jednak nie pomogło, sorry, Pat, wróć po diecie i liftingu


Ale jako ze pogoda wybitnie sprzyjała, co wprawiło nas obie w niezłe osłupienie, bo poprzedniego dnia w Krakowie i okolicach lało jak z cebra, to zapadła szybka decyzja, że choć Wyspie nie sposób odmówić uroku, to jednak ogród bije na łeb wszystko i obiad zjemy właśnie tam. Marysia podjęła nas domowymi pierogami, więc lekka zaniedbując zasady dobrego wychowania, rzuciliśmy się na jedzenie jak emigranci z Etiopii, a z dzieckiem młodszym niemal pobiłam się o to, kto ma prawo więcej zjeść z naszego wspólnego talerza. A jak na deser Marysia wniosła talerz pełen domowego ciasta, to widziałam na twarzach dzieci, że właśnie podjęły decyzję o zmianie meldunku i łatwo ich stąd wyciągnąc nie będzie? zwłaszcza, że oprócz deseru konsumpcyjnego panienki dostały też cudne prezenty (Sary krówka chyba zaginie w tajemniczych okolicznościach, bo mi się podoba jeszcze bardziej niż jej


A dziś oznajmiła, że nie weźmie go do przedszkola?bo jest za fajny i wszystkie dzieciaki będą chciały się nim bawić

Po zapewnieniu strawy żywnościowej, Marysia poprowadziła mnie do tajemniczego ogrodu?i tyle było mojej elokwencji, bo wobec oglądanych widoków słów mi zabrakło. Mimo że od 1,5 roku oglądam Marysi ogród na zdjęciach, to najpiękniejsze nawet kadry nie są w stanie oddać całokształtu. Ogród jest ogromny i mimo trudnego do zagospodarowania kształtu, tego w ogóle nie widać. Granice giną w tajemniczym mroku cudownych, ogromnych drzew, a każdy zakątek między nimi wypełniają rabaty naładowane kwieciem wszelakim.

Po wyjściu z domu na pierwszym planie jest niezwykle urokliwy kącik posiedzeniowy otoczony właśnie kwitnącymi krzewami:

Jest tak przytulny, ze prawdopodobnie nawet, gdyby lało jak z cebra, upierałabym się na zjedzeniu obiadu właśnie tam.
A dalej otwiera się tajemnicza ścieżka:

która wijąc się między drzewami, krzewami i kwiatami prowadzi aż do różanki (będzie kwitnąć w tym roku i jak Marysia zamieści zdjęcia całego tego rozwiniętego buszu, to nam wszystkim szczęki poopadają z wrażenia


i dalej do krańca formalnej części ogrodu i ogromnych modrzewi:

Ogród ciągnie się jeszcze dalej, hen przez wzgórza i pola i to jest właśnie taki widok, jakiego najbardziej brakuje mi u siebie: piękne zielone połacie i pofalowane pagórki.
Jak już człowiek się na pola napatrzy, to się obraca z powrotem w kierunku domu i pierwsze na co napotyka jego wzrok, to przepiękny, dopracowany w każdym calu skalniak:

I widok przez cały ogród:

Zdjęcia, jak pisałam, nie są w stanie dobrze oddać rzeczywistości, bo i tej eksplozji zieleni dobrze pokazać się nie da, i umiejętności fotografa nie teges?eM jak je obejrzał to stwierdził, ze mi jednak da swoją lustrzankę, żebym swoimi zdjęciami kompromitacji rodzinie nie przynosiła?
No i zdjęć za wiele, jak widać nie mam, bo mi trochę czasu było szkoda na cykanie kosztem pogaduch z gospodynią i chłonięcia własnymi oczami ogrodu. Jako rasowy ogrodowy podkradacz oczywiście wyjechałam z bagażnikiem pełnym dóbr i zaraz lecę do ogrodu je zadołować, a jak potop minie to wybiorę im godne miejsca i dołączą do coraz większego zakątka imienia Marysi

A przy okazji Marysia przekazała mi też nasionka od Doroty (henecio) ? bardzo pieknie dziękuję! Jak tylko pogoda pozwoli wsadzę je na rozsadnik a potem wyladuja w moim formowym zywopłocie

I tak niepostrzeżenie minęło parę godzin i z wielkim żalem musieliśmy się zbierać do drogi. Baby naładowane pozytywnymi emocjami nie mogły zasnąć z przejęcia prawie całą drogę: młodsza ukradła starszej torbę z ciastami od Marysi i oddała się skrytej konsumpcji, starsza nawijała non stop, jak było super, fajnie i ze ona tu jeszcze wróci?no i pewnie, że wróci, wszyscy wrócimy, choć mam też nadzieję, ze uporczywym namawianiem uda mi się kiedyś Marysię przekonać, żeby i ona z rodziną do naszej ruderki zawitała
