Jakże się cieszę, że tu zaglądacie.
Przemku - a ja myślałam, że już Cię nie zobaczę
przemek_pc pisze:Jakbym się postarał to może i coś z tego straszenia by wyszło. Z miesiąc bez maszynki do golenia, ze trzy bez fryzjera i gotowe
Dla mnie to nie straszne, ja przywykłam...

Ale jak zaczynamy od offtopa, to przyznam, że wolę okołotrzydniowe ciernie i takie mi nie straszne
przemek_pc pisze: Nie wiem czy wiesz, ale jak już dostałem od Ciebie tego
piaranthusa, to teraz są one na all

Wcale nie są. Może chwilowo pozostały, poza tym jest to na 90 procent inny gatunek niż te nasze, ale
zapewniam Cię, że reszta nowowystawionych "śmierdziuszków" zniknęła w okamgnieniu
A teraz
turpis (wolałabym po imieniu, bo masz takie wdzięczne, ale nie wiem, czy zgadzasz się je ujawnić

). Do listy dopisuję. Tylko to Przemek jest inicjatorem, więc jeszcze się dogadamy w kwestii organizacyjnej.
Natomiast chwilę chciałam Ci zająć - także zrób sobie kawę i poczytaj. Ja się umiem rozgadać...
Kwestia szczepienia - o ile do nasion mogę się przekonać, spóbować, o tyle szczepione rośliny wzbudzają we mnie bardzo ambiwalentne odczucia. Generalnie- nie lubię, ale wychodzę z założenia, że czasami jest to jedyny ratunek. Jeśli chodzi o kaktusy, to mam kilka szczepieńców, w tym astraczki, ale był to dla mnie po pierwsze przypadek, po drugie - kwestia jakiegoś tam doświadczenia ze szczepionymi, po trzecie: czasami łatwiejsze warunki zimowania. I jeszcze parę innnych.
Natomiast absolutnie nie neguję - jeśli ktoś lubi, to oczywiście. Ja jednak na szczepioną roślinę patrzę albo jak na kalekę, albo jak na dziwadło, chociaż np. Twój "Huljo" mnie rozbroił. Mówiąc "dziwadło" jest to u mnie bardzo pozytywne określenie, wzbudzające uśmiech, stąd to jeszcze w kwestii szczepieńców jest ten dodatkowy czynnik. I nie chodzi mi o to, że nie chcę się przekonać do szczepienia, czy spobować - to jest kwestia poglądu, kwestia estetyki również (która dla mnie jest bardzo ważna) i również parę innych czynników, które zdecydowanie mówią szczepieniom: nie.
I tu następuje wyjątek od reguły.
Pachypodia.
Uwielbiam Madagaskar. Nie jest tu ważne, dlaczego - najprościej by nie zanudzać powiem, że kocham i już. Czasami uczucia są niezrozumiałe, więc nie podlegają (jak upodobania) dyskusji.
Nawiasem - nawet serial "Pingwiny z Madagaskaru" rozbraja mnie tekstowo, i zaczynam jak moje chłopaki być jego fanką.
Moim marzeniem jest stworzyć kiedyś zbiór endemitów Madagaskaru, niestety niektóre są możliwe tylko z nasion, więc stąd w ogóle myśl o wysiewie. Im więcej roślin stamtąd mam, tym bardziej mnie w tym marzeniu utwierdzają.
I teraz właśnie dochodzę do sedna: wiele pachypodiów jest szalenie ciężkie w utrzymaniu na własnym korzeniu. Wymagają doświadczenia i prób. Niestety, są zbyt rzadkie do znalezienia, by je tak sobie testować, pomijam, że niektóre sztuki kosztują majątek. Tak na przykład: miałam w posiadaniu taki oto okaz:
Pachypodium brevicaule
Jakże był słodki i fascynujący. Był - właśnie jedną z tych trudniejszych w uprawie na własnym korzeniu. Wymagał innego trochę traktowania, mniejszego a częstszego podlewania. Teraz to wiem. Aby jednak mieć roślinę, czyli kolejny ważny element mojej układanki, a jej ponownie nie stracić, zdecydowałam się na zakup tej samej, ale szczepionej:
Pachypodium brevicaule
Była również dostępna na własnym korzeniu, ale już nie chciałam ryzykować. Widzę różnicę i wiem, że pewnie kiedyś jeszcze się skuszę na ten sam okaz na własnym korzeniu. Teraz jeszcze nie.
Podobnie wygląda sprawa z Pachypodium lamerei. Tak wygląda mój "normalny", którego wzrost staram się kontrolować:
Istnieje jego forma grzebieniasta, jednak jak wiele cristów, tak i ta również jest trudna w utrzymaniu na własnym korzeniu. Ponownie więc zdecydowałam się na szczepioną, ale mam: Pachypodium lamerei cristata
i kolejny przypadek: Pachypodium succulentum. Straszny ślimak, rośnie sobie jak chce, albo i nie rośnie, ale jest piękny. Wydał wiele odrostów, które już poszły w świat, a na kolejne muszę poczekać. W każdym razie latem wyglądał tak:
I ponownie tutaj również jest forma grzebieniasta. Uparłam się, mam, i tyle, że... oczywiście szczepioną.
Jest jeszcze strasznie zmierzwiona po transporcie, ale powoli wszystkie już gubią liście na zimę.
I jak wspomniałam: w kwestii szczepień poczucia bardzo mieszane. Ze względów poglądowych i estetycznych sama szczepić nie będę, jednak wiem, że w wielu przypadkach inaczej się na razie nie da. W moim przypadku: potrzeba praktyki i znacznie większej wiedzy, by utrzymać niektóre z tej grupy roślin na własnym korzeniu. I tylko dlatego te szczepieńce są u mnie.
I absolutnie nie jestem przeciwna szczepieniom, gdy ktoś to robi. To też bardzo trudna sztuka. Ja jednak pozostaję przy swoim.
Wolę kombinować z nasionami - tu jednak w większym stopniu natura ma coś do powiedzenia
Ale przynudziłam... Efekt uboczny urlopu i dzieci w przedszkolu. O mężu na wyjeździe służbowym nie wspomnę...

Także wybaczcie
