Niech mnie ktoś dobije,błagam!
Konam po moim wspaniałym weekendzie.
Jestem sztywna,obolała i spieczona od słońca jak burak. Nie mogę sobie znaleźć pozycji w kt?rej choć trochę nie czułabym mięśni i spieczonej sk?ry. Szok.Dzień zaczęłam od mocnej kawy i tabletki przeciwb?lowej. A teraz siedzę w pracy i czekam wieczora.
Jesoos jak ja to przetrwam...
Wyskoczyłam na szybki weekend na wieś (taki 24 godzinny w sumie,bo od sobotniego do niedzielnego popołudnia). Oczywiście,że się cieszę,jestem zrelaksowana ( nawet jeśli cholernie cierpię i nie mogę sobie podnieść do ust kubka z kawą),ale z tą pracą to trochę przesadziłam.
Zaczęło się od zwykłej kontroli roślinek,kt?re sadziłam w tamtym roku.
Spora część niestety padła,trzmieliny uschły i w sumie mało tego zostało,może ubiła je zima lub ostre słońce i sucha jałowa ziemia. A najprędzej podejrzewam,że wszystko razem. Warunki są trudne.
Ale i tak jestem z siebie dumna,bo wygląda to już lepiej i już się tam chce dać krzesełka i posiedzieć, zrobić rodzinne spotkanie czy grilla. Już robi się tam miło.
Z ziemi powychodziły praktycznie wszystkie hosty i drobne kwiatuszki,kt?rymi poprzeplatalam grządki. Są ładne kępy niezapominajek,firletek i kępki r?żowych floksik?w. Gdzieniegdzie też pnie się barwinek w dw?ch kolorach -purpurowy i fioletowy,ale widać,że ziemia go ogranicza.
Og?lnie bardzo irytuje mnie ta ziemia i intensywnie zaczęłam się zastanawiać co zrobić żeby ją trochę ulepszyć. Jak widać na zdjęciu ziemia przed jakimkolwiek dzialaniem nie wygląda za ciekawie... Tak. To jest grządka...
Sięgnęłam więc do kompostu.
I trochę się rozczarowałam.
Nasz kompost wsiowy powinien być doskonały,bo nie szczędzimy mu składnik?w. Żadna resztka z jedzenia się nie marnuje,kompost pożera wszystko - odpady,liście,trociny,zmielone zrębki drzewa,trawę a nawet papier. Pracuje w nim chyba z milion dżdżownic i drugie tyle innych stworzeń. Przysięgam,że nigdy nie widziałam aż tyle robactwa w jednym miejscu. Nim nabrałam łopatę musiałam dłuższą chwilę odczekać żeby to wszystko uciekło. Wyglądało to bardziej jak nabieranie wody - robactwo spływało falami z łopaty i 'zlewało' się do kompostownika żeby tam uciec w najgłębsze warstwy a mnie na łopacie zostawało tylko p?ł z tego co nabrałam...
Usiłowałam coś stworzyć z tej ziemi ale ciężko to szło,a zaraz po rozpoczęciu moich prac pojawił się obok juror w postaci mojego taty i wylał na mnie przysłowiowy kubeł zimnej wody gasząc totanie m?j entuzjazm...
ALE...
padło słowo- zapalnik,kt?re mobilizuje mnie zawsze ponad wszystko.
' To Ci się nie uda'.
Jak ktoś chce mi włączyć maksymalną mobilizację i super moce to warto rzucić do mnie takie hasełko.
Weszliśmy więc w ostrą dyskusję i wygarnęłam mu co o tym myślę, rzuciłam że ta ziemia jest beznadziejna do tego stopnia że nie da się nawet w nią wbić łopaty,na co m?j tato się uniósł,że wog?le się nie znam bo to trzeba kupić ziemię i robić z niej grządki . Słowo 'trzeba' też mnie włącza,więc od razu ironicznie rzuciłam,że nawet jakby co to i tak by nie pojechał po tą ziemię.
No i pojechał
Kupił tyle ile mu się zmieściło w bagażniku ,a na ile dałam pieniędzy. Dostałam ponad 350 litr?w ziemi,kt?rą złapałam jak skarb i zaczęłam z niej tworzyć grządki.
Rzecz jasna przywiozłam ze sobą nasionka, kt?de wrzuciłam w pojemnik do namoczenia. Bo mogę zapomnieć kupić papieru toaletowego czy chleba i zostać bez na niedzielę niehandlową,ale nigdy nie zapominam nasion. Zawsze mam je przy sobie i w ekspresowym tempie ogarniam.
Dosiałam więc kwiat?w na moje nowo podsypane grządki i zrobiłam jedną zupełnie nową grządkę ,kt?rą ochrzciłam mian warzywnika. Zrobiłam to na nasypanej stercie ziemi między częścią bor?wkową a leśną. Na nasłonecznionym stoku ale z odrobinką cienia. Liczę,że moja praca się nie zmarnuje,a grządka nie spłynie z pierwszym deszczem. Usilowałam zrobić jej 'murek' z plastikowych obrzeży w formie palik?w,ale nie szło wbić ich w ziemię. Zrobię to kiedyś przy okazji podlewania,bo jeszcze tam będę w najbliższym czasie.

Dużo serca włożyłam w robienie tej grządki. Samo wyjęcie chwast?w to żmudna robota,drugie tyle to zrobienie jej 'podłoża' - sp?d wyłożyłam rozkładającymi się liścmi,gałązkami i na to trawą i pokrzywami,kt?re rwałam ochoczo z pobliskiej łąki. Dopiero na to nasypałam g?rę ziemi i porobiłam sobie coś na kształt labiryntu zatrzymującego wodę. Prawdę mówiąc ta grząfka wygląda bardziej jak zamek z piasku otoczony obronną fortecą,ale taką miałam koncepcj? znając ten dziki teren.
W ziemię poszło kilka nasion cukini i dyni ,zmieszanej ze standardowym zestawem - koperkiem, bazylią, nagietkiem i aksamitką.Gdzieś między wiersze poszedł szpinak z resztek nasion z krakowskiej działki. Zobaczymy co z tego będzie.
Drugi identyczny nasyp zrobiłam po drugiej stronie działki i też zasadziłam na nim dynię. Resztę pestek powsadzałam w dołki podsypane nową ziemią,losowo rozmieszczone po całej działce. To fajne kiedy nie trzeba się martwić o przestrzeń i można sadzić bądź gdzie nie martwiąc się że jedno wejdzie na drugie.
Na grządce kwiatowej też trochę poszalałam. Dosiałam to co mi zostało z moich nasionek - rudbekię,jeż?wkę,nagietki,kocimiętkę, szałwię, aksamitki.
Myślę jeszcze nad dowiezieniem gotowych sadzonek,ale znów muszę uśmiechać się do taty o auto.
P?ki co jednak wr?ciłam sama i mam zamiar jutrzejszy dzień poświęcić mojej miejskiej działce.
Ale może już nie będę tak szaleńczo pracować. No chyba że mi zakwasy i cały b?l wszystkiego przejdzie ...
Ale biorąc pod uwagę,że mam dzień wolnego i z pewnością p?jdę na dzialkę,a kolejne dni spędzę na wsi,nie liczylabym na poprawę
Szczeg?lnie,że zostawiłam tam całą moją menażerię w postaci dwóch kot?w,psa i Młodej,więc nic nie krępuje mojego szaleństwa i działkowego 'nieumiaru' ;)
