Kochani! To już chyba ostatni wpis przed szpitalem!
Plan wykonałam!! Ogród posadzony, to co trzeba było popikować, popikowałam, co posiać, posiałam, lodówka pęka w szwach od zapasów żywieniowych ( dobrze, że mamy tak dużą lodówę), bułeczki na
przegryzkę upieczone, chlebki rosną, mniej więcej o 20.30 włożę ich do piekarnika.
Dzisiaj jeszcze przepieliłam czosnek i wsadziłam między niego sałatę, która sama się rozsiała u sąsiadki, to są takie maleńkie sadzoneczki ... ale może urosną?? Obok posiałam rzodkiewkę, zaznaczyłam teren deskami bo pod czas mojej nieobecności M. dostał ode mnie prikaz, żeby przekopać resztę
To reszta moich
areałów, to w tym miejscu, właśnie, był kamień na kamieniu
Sadzonki już w szklarni ... niech się hartują! Na zdjęciu widać pomidorki Kalman, te co dostałam od Was Dziewczynki!! Dziękuję jeszcze raz!
No a w międzyczasie ... jak to na wsi przystało ... odbierałam porody kozie
Zdjęcie mam tylko jednego ... porodu znaczy się, bo potem jak zaczęły rodzić!! Oooo rety! M. akurat pojechał ciągnikiem jakiś złom oglądać, u mnie w piekarniku udka się pieką, na kuchni kaflowej barszcz bulgocze, kaszy się gotują, skwarki z cebulą na patelni dochodzą, zaczyn drożdżowy już urósł i trzeba ciasto robić a tu słyszę ... beeeee!!!!beeeee!!!! Lecę do nich, jedna dopiero urodziła, druga już prze, widać nóżki i kawałeczek pyska a trzeciej wody odchodzą. Reetyy! Dzwonię do eMa, tłumaczę sytuację, mówi że już jedzie ... będzie za pół godziny

I tak latałam od jednej do drugiej, małe pod cycka podstawiałam, łożyska wyrzucałam, poiłam ciepłą wodą it.d.
Ale teraz poród kozi mi już nie straszny

, mogę śmiało pisać się w akuszerki
