Dziękuję, wasze czary okazały się skuteczne, pogoda była cudna. Dojechałyśmy z Mamą na miejsce z przygodami, ponieważ moje psy, sztuk dwa, jechały pierwszy raz transportem publicznym ( metro, autobus, pociąg, więc full opcja ) a i bez tego są lekko histeryczne. Jak tylko znalazłam się za bramą cała szczęśliwa, że udało mi się przeżyć to traumatyczne doświadczenie, złapałam za aparat, żeby dokumentację rozpocząć od tego co zastałam na miejscu, czyli wielkiego chaosu, włączyłam, patrzę w ekranik i... zobaczyłam coś co było jak przysłowiowa wisienka na torcie. Na wyświetlaczu nieśmiało migotał komunikat "no card". Wyłączyłam aparat, schowałam z powrotem do torby i zrobiłam sobie kawę, była godzina jedenasta więc cały przepiękny dzień dopiero się zaczynał...
Z racji tych wydarzeń, fotorelacja jest marna, bo zrobiona moim stareńkim telefonem.
Najważniejszą rzeczą jaką zaplanowałam był warzywnik oczyszczenie, skopanie, posianie.
Tak wyglądał przed i po
Z wielką pomocą Mamy jakoś udało nam się go ogarnąć, oczywiście rozkładałyśmy to sobie w czasie, żeby praca nie była zbyt monotonna. Posiałam sporo warzywek ale gdzie co jest to się okaże dopiero jak wyrośnie bo nie zapisałam jak zwykle
