Witajcie. Dziękuję za odwiedziny.

Oj, budzą się. A dzisiaj w końcu i do nas zawitało słoneczko
Aniu jeszcze pewnie trochę wody w doniczkach upłynie zanim różyczki zakwitną, bo to maluszki jeszcze
Aneto, tak, różyczki mam z nasionek. I biorąc pod uwagę, że moja kwiatkowa wiedza jest mała oraz to co z nimi wyprawiałam to są łatwe w uprawie.

Szybko wykiełkowały, kilka dni. Zanim skończyły chyba 2 miesiące, to podejrzewam, że ze 3 razy je przesadzałam, bo ciągle coś mi nie pasowało, a nie przyszło mi do głowy, że to może im zaszkodzić. ;) Przeżyły to bez problemów. Właściwie, to tylko trzeba uważać, żeby ich nie zalać. Raz zalałam jedną i poleciała w ciągu jednego dnia.
Część przesadziłam do ziemi kaktusowej ze żwirkiem, a część do włókna kokosowego z ziemią kaktusową i drobno pociachanymi czipsami. I w tej drugiej mieszance mają ładne grubiutkie kaudeksy. Może przypadek, a może coś w tym jest. Nawożę nawozem do kaktusów. Latem stały na oknie - piekarniku - słońce od godz. 13 do zachodu. Teraz próbowałam je zimować, pieńki im sflaczały przez zimę, listki obsuszyły się, ale chyba dają oznaki życia, bo po 2-3 lekkich podlaniach już się opiły i zgrubiały. Dwa tylko są oporne, może były za malutkie na zimowanie, bo wysiane jakoś w sierpniu. Wszystkie stały na oknie, jakieś 13-15 stopni, ale jak były te wielkie mrozy, to temp. spadła do około 3-4 stopni. Zanim się zorientowałam, że tam taka lodówa się zrobiła to upłynęło sporo dni, ale chyba jednak dały radę. Tak więc wydaje mi się, że nie są trudne, byle nie przelać. A jedno mam w hydro, też daje radę.
