I tak - parafrazując wieszcza - powróciłam cudem na foruma łono... Znaczy się jesień idzie, nie ma na to rady.
Końcówka budowy, naloty gości, niespodziewane podróże małe i duże skutecznie odciągnęły mnie nie tylko od komputera, ale i od ogrodu. Zresztą nie było za bardzo co szaleć, bo praktycznie z każdej strony opłocenia czeka mnie mała rewolucja, więc nie szalałam z roślinami, które i tak być może będę musiała wykopać. Hitem jest rabata pod płotem, za którym sąsiadka ma dość wysokie iglaki - kombinowałam co tam wsadzić (bo dużo cienia), żeby jakoś to grało i buczało. Początkiem lata nakupiłam i nawtykałam krzaków i bylin, paproci i traw, upchnęłam malowniczo i po szwedzku konar, jaki pozostał nam po wycince śliw na początku budowy. Moje samozadowolenie trwało niecałe dwa miesiące z hakiem. Sąsiadka się rozchorowała, jej iglaki też, okazało się, że wnuczka która będzie z nią mieszkać chce usunąć wszystkie iglaki (moja cienista rabata zamieni się znakiem tego w niewielką patelnię) i wymienić siatkę (tu jestem trochę zadowolona, że koszty nam się rozłożą po połowie, ale co z moimi biednymi roślinami?). Ech... Opóźnienia panów budowlańców sprawiły, że temat przedogródka ciągle wisi w zawieszeniu oraz gorące i obrobaczone lato sprawiły, że jakoś ogrodniczo oklapłam.
Zanim zaraportuję co w targanym emocjami i niespodziewanymi wypadkami szwedzkim słychać muszę napisać choć kilka słówek o miejscu gdzie odwoziliśmy córkę i które bardzo mi się spodobało, a w temacie kwietnym jest jak najbardziej au courant. Alzacja zaskoczyła mnie bardzo pozytywnie - i życzliwością autochtonów (zupełnie jakby nie byli Francuzami), malowniczość miasteczek, bociany uważane za ich i tylko ich symbol oraz kwiaty. Wszechobecne. I to nie jakieś tam schematyczne nasadzenia w stylu - berberysy w kupie, liliowce w kupie, otoczone trawami w kupie. Kwietniki, donice wiszące i stojące dosłownie wszędzie, kwiaty zwieszające się z okien sprawiały, że już i tak dość malowniczy krajobraz stawał się czymś niemal nierealnie sielskim. Niestety - choć czego się spodziewać po mojej szwedzkości - zapomniałam ładowarki do aparatu,a baterii oczywiście zapomniałam naładować, więc zdjęć przywiozłam niewiele. Uderzyła mnie od razu różnorodność zastosowanych bylin i traw, miksowanie kolorów i faktur.
W wyszukiwarkę grafiki wystarczy wpisać "ville fleurie" i paść oczy do woli
*** *** *** *** ***
Na pytania odpowiedzi. Wszystkim dziękuję za miłe słowa
Aniu (Pulpo) - i co kupiłaś Artemisy? Mój nadal zapączkowany, nie wiem, czy się nie skuszę na kolejny krzaczek wiosną.
Kasiu (vimen) - to Mary Rose. Młodziaczek, ale wiele sobie po nim obiecuję, a kwiaty ma urocze.
Gosiu - kukamelony podrosły, ale nadal nie wiem czy dojrzały. Nie mam porównania, ale chyba je niedługo zwinę z ogrodu, bo przez swoją opieszałość, zimno i opady straciłam meloniki.
Miłko - no jak to gdzie to mam? Na zadzie. Domu. A jeszcze planuję tam nawciskać trochę, tylko muszę dyskretnie trawnik zaanektować
Kasiu (kaniu) - mój Artemis jest młodziutki, trafił do mnie już ładnie rozrośnięty i zapączkowany. Na razie minusów brak - rośnie zdrowo, nadal ma pąki, nawet nie bardzo jest poplamiony (w porównaniu z resztą róż, choć konkurencję na czystość wygrywa w cuglach Syrius).
*** *** *** *** *** ***
Zanim wkleję zdjęcia ze szwedzkiego lecę pozaglądać do Was, pewnie zaległości mam jak stąd do księżyca.