W końcu przestało padać i przestały również wypadać mi różne rzeczy, które odciągały mnie od prac w ogrodzie. Trochę posprzątałam na tych moich prowizorycznych rabatkach, a przy wsadzaniu róży przekonałam się, że mimo kilkudniowych popadywań ziemia nadal jest sucha. Liście pograbiłam i przygotowałam w workach na ziemię liściową wg przepisów podawanych w Gardener's World. Udało mi się powsadzać zeszłoroczne cebulki, nadal nie ruszyłam kupionych niedawno cebul tulipanów, krokusów i czosnków. Dobrze, że krótko po zakupie przepakowałam je z tych foliowych woreczków do torebek, bo nie wiem, czy by nie zaczęły pleśnieć. Czekają w tym pudle na wsadzenie jak na Godota... Tfu, mam nadzieję, że jednak nie tak samo...
Miłko 
Żaden tam zaszczyt, trzeba oddać to co się komuś należy. Zamiast szampana może być cydr

Hiacyntów nie wsadzam, w zeszłym roku wsadziłam kilka i albo wyszły takie quasimody, albo wcale się nie raczyły pokazać. Wolę krokusy, tulipany i szafirki. W tym roku dokupiłam jeszcze czosnków trochę, bo w ogrodach odwiedzanych przeze mnie bardzo mi się spodobały. Co do dżemu - cieszę się, ja swoje resztki niedojrzałych koktajlowych spróbuję też zrobić wg tego przepisu. Skończyłam nareszcie przerabianie pomidorów w przeciery i keczupy, więc za chwilę będzie można zaśpiewać "Addio pomidory"...
Alicjo - witaj

Dziękuję za miłe słowa. Nie, to że pamiętasz Muppety nie oznacza, że jesteś starsza - po prostu oznacza, że masz rewelacyjną pamięć

Jeśli masz na myśli autorkę Jeżycjady, to tak - bardzo ją lubię i mam do niej szczególny sentyment. Urodziłam się w zeszłym stuleciu (nieźle to zabrzmiało, jakby generałową Zajączkową poleciało) i pierwsze lata życia spędziłam w wielkopolskim miasteczku, dość wiekowym. Mój tata, idąc za pracą, wywiózł nas na Śląsk. Jako, że zostawiliśmy w Wielkopolsce dziadków z którymi byłam bardzo związana, jeździłam do nich kiedy tylko było można. Dochodząc do rozumu i umiejętności samodzielnego składania liter zaczęłam czytać Jeżycjadę. Znałam na pamięć wszystkie miejsca i bardzo chciałam je zobaczyć. "Odgrażałam" się rodzicom, że ja wrócę, bo jestem skażona pyrami, ale nikt, nawet ja sama, nie brał tego do końca na serio. Śląsk w końcu polubiłam, ale to nie było to. I gdy już zapomnieliśmy o tych młodzieńczych planach, a ja już rzadziej jeździłam do dziadków, poznałam mojego męża... Był z Poznania

Mało tego, jego dom leżał w dzielnicy, którą znałam z książek. No, czy to nie był znak? I tak wróciłam tam, gdzie chciałam. I gdzie ciągnęło mnie przez wszystkie lata.
Teraz musisz potwierdzić, że to chodziło o Musierowicz, bo inaczej głupio mi będzie, że się tak rozpisałam
***
Wracając do ogrodowych spraw, w ferworze pracy zapomniałam o zdjęciach, pstryknęłam tylko kilka, ale może jak się pogoda utrzyma, uda się coś tam jeszcze sfotografować.
Pozdrawiam serdecznie
