Jasne
Ale Promyczek napisał to tak, jakby rzeczywiście największą radością było "wygrywać", czyli w boju czy w zabawie chciałby wynosić się nad innych i być pierwszym, czyli największym i najważniejszym. A to byłoby smutne, bo jest naprawdę wiele powodów do radości, nie tylko ten, że się wygrało. I dopiero te drobiazgi, jeśli się je dostrzega i docenia, są wielkie.
Przy okazji wyjaśniam: oczywiście, że też wolę wygrać, niż przegrać, pewnie! Chyba musiałabym być stuknięta, żeby z własnej woli się podkładać. Ale mam zdecydowanie mniej poczucia, że MUSZĘ rywalizować, pogrywać, bić się, walczyć i współzawodniczyć, niż przeciętny facet. Ja tam wolę współpracę, bo lepiej mi z kimś pogadać, nawet się pokłócić, niż się z nim tłuc na śmierć i życie. Jestem na to szczególnie wyczulona, bo straaasznie nie lubię, kiedy ktoś mi podstawia nogę, albo podrzuca świnię. W takim przypadku szczekam, gryzę i marny jego los, bo zęby mam mocne, a pomysłów na uprzykrzanie mu życia też mi nie brakuje. Wtedy nie spocznę, aż wygram
