Grażyno! dziękuję za odwiedziny!
No to mam co opowiadać....
Dziś poszłam jednak na działkę. Postanowiłam dla Was sfotografować cyple z podniesioną wodą. Widziałam w tv, jak wezbrana jest woda na tamie we Włocławku i że upuszczają wodę na północ.
Nie chciałam zachodzić do Wiślanki, więc poszłam drogą wzdłuż Wisły.
A tam widzę, że stoi pani, podechodzę bliżej, a tam już woda wystąpiła! tak jeszcze nie widziałam zalanych terenów, w ogóle cyple znikneły pod wodą!
Podchodzę bliżej i oczom nie wierzę: przez zupełnie niezabezpieczoną bramę woda leje się rzeką...wprost na działki! Jak odnoga rzeki. I słychać jej szmer, i szum, i lód już na działkach zamarza. A ja bez kaloszy, bo tlko na spacer poszłam. Zaczeli gromadzic się działkowcy. Większość mówi, że mojej działki nie zaleje, bo woda poleje się w dół ścieżkami, aż ku ulicom...

Ta sama brama od drugiej strony, od ogrodu...
Jeden pan, zaproponował mi, że ma na działce kalosze, bo na ścieżkach już przejście odcięte do mojej działki, bo tam jest taka niecka. Ale dałam spokój. Jednak wracajac widziałam, ze wszystkie bramy sa otwarte, także szlabany dla samochodów...Więc jednak powiedziałam, że pożycze te kalosze i podejdę na Wislankę, może zobaczę jak tam sytuacja.
Zatem ruszyłam.
Ślisko pod wodą. Woda coraz wyżej. Dobrze- myślę sobie- że pożyczyłam kalosze, bo w moich, zbyt niskich, już woda wlałaby się do środka...
Z bliska nie wyglądało ta na kałużę, bo woda wciąż sie wlewała, a w niektórych miejscach pokrywał ją już lód.
Mijałam kolejne zalane działki...
Ale...byle dotrzeć na drugi koniec. Moja działka jest na górce. Troche się bałam, jak wrócić...ale szłam, bo na działkach byli inni i bo to ostatni moment, aby coś w domku podnieśc na półki, np. kosiarke, poduszki....
Wyszłam na górkę i pognałam w tych ogromnych kaloszach swoje buty trzymając pod pachą, a w drugiej ręce aparat...
I na górce stanęłam jak wryta...Więc to już?
Wahałam się, czy się tam przedzierać. Ale skoro przeszłam już tyle, postanowiłam spróbować. Bałam się czy się nie poślizgnę na dolnym lodzie i czy nie wpadnę (z aparatem) do wody.Szłam, a tam coraz głębiej, glina się zapadała, a lód grubszy na powierzchni. O mało woda nie nalała sie do buta, wskoczyłam na murek przy siatce i tak zaczełam sie posuwać ku Wislance. Jednak to był błąd. Nie miałam jak zejść, woda była już zbyt głeboka. Ujrzałam szansę - przelazłam na druga strone płota i jakoś dobrnęłam w poprzek cudzych działek na tyły mojej, w płytszej niż na ścieżce wodzie. Czułam się jakbym odnalazła dom! I była uratowana.lazłam na sąsiednią działke, na jej tyły i na moją od strony żywopłotu... Ale - zajrzałam...Wiślanka też zalana!To moja pierwsza powódź na Wiślance.
W ekspresowym tempie otworzyłam domek, załadowałam co się dało na półki - kosiarkę, na fotele i w górę chatki...capnełam buty trapery. Cyknełam foty, buty swoje pod pachę i w nogi...Przecież muszę jeszcze zdążyć wrócić...
Miły Pan czekał na mnie u brzegu tego rozlewiska i gromadzili się tez inni spóźnialscy, a to po psa !!!ktoś szedł na działkę jeszcze nie zalaną, a to gapie, a to po sprzęty, a to zaskoczeni ludzie bez kaloszów...Woda juz zaczęła wlewać się do jaru i okrażać nasze działki, najniższymi miejscami. Zazwyczaj nie tędy się wlewa tylko dołem, a w tym roku przez tę otwartą bramę.
Gdy wracaliśmy, już był telefon, że jedzie do bramy wywrotka z piachem...lAe jeśli woda jeszcze podniesie stan, to nic nie pomoże i zaleje nas wyżej. W mieście, na starówce już dochodzi do dolnych parkingów pod mostem...
