Witaj Asiu,

muszę się cofnąć jeszcze wstecz i pooglądać Twoje plony tegoroczne, ale już coś mogę napisać:
jak robiłam jarzębiak, to ja z kolei podsuszałam owoce jarzębiny w piekarniku z uchylonymi drzwiczkami, nie dla samego suszenia, tylko dlatego, żeby zneutralizować jakąś tam substancję, która może nie jest trująca dla ludzi, ale może powodować małe niestrawności. Pewnie po to było to sparzanie wrzątkiem w Twoim przepisie.
Kiwano - to tak samo jak ogórek i cyklantera - jadalne wtedy, gdy nie jest dojrzałe.
Borówkom na pewno przyda się trochę
swobody, w końcu co sezon rozrastają się, więc musisz im zwiększyć obwód siatki.
Papryczkom w mieszkaniu strasznie lecą liście, nie wiem, czy zdołają przezimować? Ale w każdym razie pięknie dojrzały owoce, zwłaszcza te czerwone, te brązowe też w większości nabrały ładnego koloru.
M się uparł, że wykopie sobie nasze trzy papryki i też zawlecze do mieszkania, bo jeszcze dużo zielonych owocków na nich było. I tak zrobił. Liście sypią się z nich na potęgę. Jakoś w gruncie te rośliny wyglądały na duuużo mniejsze, niż na moim parapecie.
Ale owoce im ładnie dojrzewają, tylko są pieruńsko ostre jak dla mnie. Czasem odkroję sobie maleńki kawałek czubeczka i zjadam. Tylko potem mówić nie mogę, żeby się nie zachłysnąć.
Już część naszych żółtych ostrych (nie wiem, co to, bo pomylone nasiona), plus Black Hungarian, plus te brązowe od Ciebie przerobiliśmy na pastę - tzn. to niby taka harissa ma być, tylko rozrobiona ze spora ilością słodkiej papryki, żeby to było jadalne. A jak oczyszczaliśmy i kroiliśmy te papryczki to w mieszkaniu unosił się taki silny
zapach, no ciężko to nawet nazwać zapachem, bo to jakby nie tylko nosem, ale i skóra i oczami czuć było.

Ale bez tragedii, dało się wytrzymać.
Śliczny ten słonecznik ozdobny Ci wyrósł.
Nornice: wieczny temat. Niedawno, jak podczas pełni we wrześniu siedzieliśmy przy ognisku, to słyszałam, jak w
strefie mroku 
dosłownie metr od mojego siedziska nornice/norniki i spółka harcują na całego, jak popiskują do siebie, jak coś podgryzają, jak przełażą pomiędzy źdźbłami suchej trawy, chyba zbierały intensywnie zapasy na zimę. W pewnym momencie usłyszałam trochę dalej inne piski, a potem ciche chrupanie... "Oho - mówię do M - chyba kot coś upolował!" Zawołałam "kici, kici" i oczywiście zaraz z mroku wychynął rudy Tosiek wielce z siebie zadowolony.
