Bea, moja rozplenica jest jednoroczna i co roku ją sieję. Nawet nie próbuję jej przechowywać, bo na wszystko miejsca nie starcza. Mam ją w kilku miejscach i w tym roku jest szczególnie piękna
Oj ,tak. Lato mi nareszcie dogodziło. Ja w każdym razie aż takiego nie pamiętam. Słonecznie i ciepło jest właściwie od połowy kwietnia, żyć nie umierać

I pada umiarkowanie, tyle ile trzeba.
Dziękuję
Lodziu, półpasiec wprosił się sam, nie pytając mnie o zgodę. Ale przynajmniej na tyle przyzwoicie się zachowuje, że zbytnio nie dokucza. U mnie też całkiem nieźle podlało, do tego się ochłodziło. Ale tylko na dwa dni, teraz już wszystko wraca do normy, co mnie niezmiernie cieszy
Dziękuję
Dorotko, staram się pilnować akurat tych nasienników, bo sieją się bez ograniczeń. W tamtym roku kilka przeoczyłam, to wyrywam siewki do dzisiaj

Jak chcę, żeby coś mi się siało, to nie mam mowy. Ani jedna siewka nie wyrośnie. A jak nie chcę, to mam i tak

Może nareszcie napada Ci tyle, żeby starczyło na kilka chociaż dni, a nie tylko do rana? I u mnie podlewało wodą z nieba.
Marto, no właśnie tyle dobrego z tej choroby, że przetworów narobię i na działkę pojadę

Jabłka i papryka już przerobione, miejsca w piwnicy coraz mniej, a i słoików zaczyna braknąć. A jeszcze trochę tego dobra do przetworzenia przede mną.
Dziękuję
Weekend minął mi niezwykle pracowicie. W piątek i sobotę przerabiałam jabłka i myślałam, że już je skończę, ale eM przywiózł mi dodatkowo dziesięć kilogramów papryki i musiałam się nią zająć, bo nie miałam miejsca, żeby tyle przechować do następnego dnia. Nastawiłam piekarnik i na kilka wsadów ją opiekłam, żeby zdjąć skórę. Paprykę wg przepisu Marty uwielbiam, ale ta skórka doprowadza mnie do szału

Jest śliska, czepia się palców, nie chce się odkleić. Masakra jakaś. Ale wszystko obrałam w jeden wieczór. Jednak byłam już okropnie zmęczona i jak nigdy bolał mnie kręgosłup. I tutaj z pomocą przyszedł mi eM i za pomocą kolczastej rolki, wyrolował mi plecy. Nie bardzo wierzyłam w zbawczą moc takich działań, ale wierzcie mi, że po wszystkim byłam jak nowo narodzona. Jeżeli tylko chora kończyna pozwalała, to spałam jak zabita i rano obudziłam się rześka i bez bólu
Wczoraj pojechałam nareszcie na działkę. Już kilka dni nie byłam, bo najpierw zajmowałam się przetworami, a z kolei w sobotę i niedzielę padało, i na dodatek zrobiło się zimno. Nawet nie pojechałam z eMem na nocowanie, bo co to za przyjemność, kiedy deszcz bębni i nie da się wyjść z domku? On musiał, bo wreszcie zdecydował się na wymianę okien, co miał zaplanowane już od tamtego roku, tylko ciągle odkładał na święty nigdy

Tyle było pięknych dni, to było szkoda mu czasu. W końcu odpowiednio słownie go zdopingowałam

i będę miała nowe okna.
Z domu wyjechałam późno, bo ranek był wyjątkowo zimny. Zaledwie osiem stopni, brrrr, a ja przecież muszę w sukience. Spodnie jeszcze nie wchodzą w grę. Początkowo trochę zmarzłam, już jednak czuć jesień w powietrzu
Zaraz na początku natknęłam się na połamaną osłonę na kłódkę, co mnie troszkę zastanowiło, ale myślałam, że eM z jakiegoś powodu ją uszkodził. Teraz już wiem, że to nie eM, tylko wredny włamywacz wdarł się pod naszą nieobecność i grasował po działce

Nawet nie tyle grasował, co przyszedł po z góry wypatrzony łup. Na szczęście nie włamał się do domku, nie ukradł roślin, tylko wyniósł mój cudny karmnik dla ptaków
Wiem, że to tylko czcze gadanie, że tak się działo i dziać będzie, że nie ja pierwsza i nie ostatnia, ale jak można wziąć sobie coś, co do mnie nie należy? Jak można ręką sięgnąć po cudze? Obawiając się, że ktoś go wypatrzy trochę ukryłam karmnik wśród liści. Ale teraz liście zaczęły już opadać, a może i przyuważył, że sypię ziarno, spodobał mu się( bo czemu nie?) i przyszedł jak po swoje?
Na dodatek eM próbując się osłonić od deszczu połamał mi ogrodowy parasol i tak jakoś się porobiło, że pobyt na działce nie przyniósł mi oczekiwanej przyjemności. Na parasol machnęłam ręką, eM obiecał, że kupi mi jeszcze ładniejszy (ciekawe

), ale karmnika mi żal. Wiadomo, że już takiego sobie nie kupię, bo komuś kupować nie będę. Mojego motyla i psa za każdym razem jak jestem, to wystawiam na rabaty, a przed odjazdem chowam. Jak zapomnę, to wracam- teraz tym bardziej będę to robić, bo jak widać licho nie śpi. Na dodatek nie wiadomo, czy teraz do domku ktoś się nie włamie, bo eM zapomniał, że szyby ma na razie tylko na jedno okno i wywalił oba. No, po prostu głowa mała, co ja się z nim mam
Już myślałam, że z przetworami mam spokój przynajmniej na kilka dni, a tymczasem wczoraj, eM niespodzianie przywiózł mi kolejne pomidory od teścia

Wracając z działki kupiłam wszystkie pozostałe komponenty (eMowi tylko zleciłam kupno papryki i cebuli, cobym nie musiała tego dźwigać) i po południu wzięłam się za kolejną partię keczupu. Tym razem jednak nie przepuściłam wszystkiego przez maszynkę, tylko użyłam kielichowego blendera i tak poszło mi znacznie sprawniej, a co najważniejsze, czyściej. Wczoraj już wstępnie podgotowałam, a dzisiaj od rana wzięłam się za przecieranie. Taki gar pomidorowej pulpy przetrzeć, to nie w kijki dmuchał, myślałam, że mi ręce się zakręcą od tego kręcenia w kółko

Żeby nie było mi za mało roboty, żebym wieczorem ze zmęczenia nie mogła na oczy patrzeć, to zaplanowałam sobie jeszcze na dzisiaj pieczenie chleba i lawendowych ciasteczek. Chlebuś już wyrasta, a ciasteczka twardnieją w lodówce. I takim sposobem dzień minie mi bardzo smacznie, czego i Państwu życzę
