Nie mówię za dobrze, syczę, chrypię, ciężko głos się ze mnie wydobywa. Staram się jakoś z tym przetrwać, ale praca z klientem bez głosu nie jest do końca możliwa. Kiedy się odzywam ludzie unoszą tylko brwi i przeważnie nim mnie zrozumieją to powtarzam coś kilkakrotnie.
Dla mnie już się to zrobiło normą, tak mi się dzieje przy każdym najmniejszym przeziębieniu. To co dla innych jest drobnym tygodniowym podziębieniem dla mnie już jest kilkumięsięczną utratą głosu...
No cóż...
Nie chodzę nigdzie, nic nie robię, moje życie stanęło w miejscu i mam tylko kierunek praca-dom.
Doglądam parapetowe roślinki, ale na nic więcej się nie rzucam. Mam tego sporo, coraz więcej roboty.
Chyba nadchodzi czas pikowania pomidorków.
Tak na dzień dzisiejszy wygląda pomidorkowy pojemnik.

Jest ciasno, gęsto i prosi się o działanie.
Stopniowo szykuję kubeczki i lada moment rozpocznę zabawę.
Mam jeszcze drugi pojemnik z wysianymi odmianami sklepowymi, ale im bardziej je obserwuję tym mniej mi się podobają. Liście są jakieś brzydkie, pokrzywione, z dziwnym kolorem. Zwalałam to na fakt, że utknęły mi w czapeczkach z nasion, ale inne się wyprostowały, a tamte nie.
Daję im jeszcze chwilę, ale w zasadzie mam już tyle pomidorów, że nie będzie mi szkoda się tamtych pozbyć jeśli z nimi coś będzie nie tak. W tym roku trochę rozsądniej podejdę do rozsady i nie zawalę się pomidorami na całego ( heh, w tamtym roku też to mówiłam, a już zawaliłam parapet paprykami

Mam akurat po kilka sztuk tych ważniejszych, więc w zasadzie dokładnie tyle ile mi potrzeba.
Uważam, że rosną całkiem dobrze.





Papryki rosną bardzo fajnie, aloe głównie czerwone sklepowe. Puszczają szybko piękne mocnozielone lśniące liście i przybywają w oczach. Podobają mi się, mam nadzieję, że nie zrobią jakiegoś głupiego numeru i zaowocują.
Czerwona ma się czym popisać ( wszystkie są jednakowe, tylko zdjęcia przy różnych światłach)


Jak widać w wielu kubkach ma po 2 (albo i 3

W dodatku ta nowa ziemia pływa jak herbata zalana zimną wodą. Słabo mi się to podoba :/
Ingrid za to nadal nie dorównuje koleżance.

Aksamitki.

Jak nie mam co zrobić z rękami to biorę się za część kwiatową i ją rozsadzam. Spokojnie i opieszale, bo wcale mnie nie ciągnie do rozsadzania kwiatów. Ciężka z tym sprawa.
Łubinek

Lwie paszcze

Wszystko co mam do powiedzenia o tym widać chyba na zdjęciu.
Jedno wielkie "nie". Jeśli ktoś będzie się chciał uczyć na błędach to polecam się, bo to jest mój jeden wielki błąd.
Nie bardzo nawet wiedziałam jak do tego rozsadzania przystąpić. Niewiele mając do stracenia zaaranżowałam więc na doniczki rolki po papierze toaletowym. Wszystko inne by było zwyczajnie za duże....

Do ekstremalnych wyczynów mogę jeszcze zaliczyć mój bób w donicy balkonowej i to :

Gdyby kto nie wiedział - fasolka.
Kwitnąca.
Tam gdzie inni mają zimę my mamy środek lata. Wysiało sobie ją moje dziecko. Traktuję ją jak normalny kwiatek doniczkowy, nie ma dla mnie jakiejś większej wartości. W tej samej doniczce moja młoda miała jeszcze boby, ale się połamały i je skasowałam wkopując w ziemię. Na szczęście młoda nie zauważyła i myśli, że ma wszystko.
Boję się troszkę, bo młoda ma cały arsenał nasion - przy każdych zakupach jej coś kupuję, a ona aż piszczy ze szczęścia. Jak wiosna szybko nie przyjdzie to zginiemy w gąszczu.
A tu ani trochę wiosny, zima, śnieg, mróz. Zamroziło mi cebulki wiosennych kwiatów - wystawiłam je w porywie wiosny na balkon i tak stały a ja o nich zapomniałam. Teraz już ich nie odratuję.
Za to słońce dopisuje. Jest fajnie, słonecznie. Siewki jakby mogły to by wyskoczyły przez okno. Moje domowe kwiaty przeżywają natomiast szok. Oświetlone pierwszymi promieniami bledną i opadają.
Znów poprzestawiałam cały dom. Zmieniam parapety jak kierowcy opony w autach - ja też mam wersję zimową i wiosenną. Wersja parapetów wiosennych to podstawowo siewki, ale i domowe kwiaty dopuściłam do słońca i pozwalam im się budzić. Bo w końcu jakby nie było to mamy już marzec, wiosnę mamy!