Wróciłem z urlopu, nieźle zarosło wszystko przez te prawie dwa tygodnie, dynia doszła do końca podjazdu, więc ma już siedem metrów z hakiem. Niestety ten kwiat który przed wyjazdem był zamknięty (jak na złość brakowało jeden dzień), nie został zapylony, dyńka zmarniała. Pod moją nieobecność, otworzył się następny kwiat, po moim przyjeździe był już otwarty, zapyliłem od niechcenia. Na szczęście (i to chyba jedyna pozytywna rzecz) na bocznym pędzie znalazłem dwie małe, pewnie za parę dni się kwiat otworzy, to zrobię książkowe zapylenie. Jak zacząłem przekładać pędy, bo przejść się nie dało, to złamałem pęd główny na samym czubku...
Więc teraz cała nadzieja w tych bocznych.
Śmiało mogę powiedzieć, że pechową mam sadzonkę od samego początku...
Poniżej ta zapylona z opóźnieniem i dwie nowe na bocznym pędzie. Musiałem je oznaczyć taśmą, bo uprawiam jeszcze 5 hokkaido i ciężko znaleźć odpowiednie pędy.
