Witajcie ponownie, dawno mnie tu nie było... nie, zaraz, wróć... byłam, choć przychodziłam cichcem i jak mawiał mój wykładowca historii sztuki "lizałam cukierki przez szybkę"

... cóż, czasem rzeczywiście monitor zdawał się być z lekka ociekający, gdy oglądałam fotki waszych roślin (czasem mokre były szyby mojego ona, gdy prychałam z lekceważeniem na te roślinki małe i ledwie widoczne, które mam na ogrodzie

) i choć czas zazwyczaj nie pozwalał mi na śledzenie szczegółowe wątków, to z pewnością byłam obecna duchem (tym ledwie żywym

)
Czasem zastanawiam się kto wymyślił tak bezsensowny podział czasu jak doba 24godzinna, przecież to jawne szaleństwo, dzień powinien mieć minimum 40 godzin i to naprawdę byłaby wersja minimalistyczna.
9 godzin pracy, ponad dwie dojazdów, później jeszcze jakiś obiad zorganizować lub co innego, jeszcze póki pogoda była chłodna a palce kostniały gdy dotknęło się ziemi to jakoś dawałam radę, ale gdy zrobiło się cieplej nagle wszystko zawirowało

. Przechodząc koło lustra spostrzegać zaczęłam błysk szaleństwa w oku, tak tak, wewnętrzny głos podpowiadał, że czas rozpocząć igrzyska... z Matką Naturą
Na pierwszy ogień poszły rabaty z przodu, gdzie zamówione w pobliskiej szkółce czekały w rządku 24 tuje kolumnowe, potrząsając niecierpliwie gałązkami nad opieszałością moich działań (a Mama mówiła, nie piel w święta, o cię zobaczą, ze pracujesz.... no to już mnie nie zobaczą

) Niestety tylko jedna rabatę udało mi się w całości wypieli (druga ograniczyła się do pasa tui). Przy okazji przesadziłam bez, niestety ---- odpłaciła mi jedną malutką gałązką kwiatów

i samymi liśćmi )
obrażona śmiertelnie na niewdzięczny bez obserwowałam inne rośliny...
skalniak odkryty na nowo po wygoleniu pierwszej partii chwastów zaczął zastanawiać się czy to rzeczywiście już czas na wiosnę
ciesząc się z tych niemrawych podrygów wykorzystywałam z całą premedytacją zoom w komórce na maksa
i jedynie przy rabarbarze musiałam odejść dwa kroki żeby go złapać
w tym czasie podobny błysk w oku zaczął być widoczny na twarzy mojej rodzicielki (to naprawdę niebezpieczne, gdy w domu są dwie osoby z tą samą chorobą i nikogo, kto je powstrzyma

)
zatem mimo zakusów Natury, żeby pokazać nam, że coś w ogrodzie przeżyło zimę
a nawet szarżuje do przodu (niestety okazało się szybko, że ta "szarża" to w istocie ostatnia pobudka w dawno opuszczonej gawrze)
to my powoli i niepostrzeżenie dla nas samych

zaczęłyśmy "zbierać" rośliny
taras zapełniał się coraz szybciej i choć systematycznie a czasem spontanicznie sadzimy rośliny to jakoś za nic nie chce się ta ilość na tarasie zmniejszyć
w tym czasie Mama postanowiła dorównać mi działaniami forumowymi ( a w sumie nawet prześcignąć, zważywszy, że ja komputer widywałam tylko przy pracy i istniało niebezpieczeństwo, że zanikną mi umiejętności obsługi programów innych niż inżynierskie

) i założyła wątek z naszym ogrodem na innym forum - żeby tu go nie powtarzać.
No cóż... tak więc podczas gdy ja odrobinę uspokojona morderczą walką z przekopywaniem trawnika, w którym nagle przebudziły się ambicje zostania najwyższym tropikalnym lasem w tej części wielkopolski, moją potrzebę "nowości" odrobinę hamowałam brakiem katalizatora w postaci Was

siadając późnym wieczorem prze stole słuchałam rozpościeranych przede mną bajecznych wizji iście z Księgi Dźungli wzięte, gdzie wysokie miskanty-gigantusy (obecnie wysokości do 20 cm mierzone od gruntu) oraz morde rozplenice cicho szumiały nad ławeczkami u których stóp rosła...
dąbrówka
ewentualnie kwitły żurawki
rzeczywistość niestety była odrobinę inna...
i jedynie zoom w komórce ratował sytuację
podczas gdy my w dzikim szale ogałacałyśmy trawnik (choć jeszcze dwa lata temu "tymi rencami" całe lato kopałam siemię pod niego

) tworząc połacie ciemnej ziemi i z lekkim zaskoczeniem dla siebie samych (z boku musiało to raczej wyglądać na niekontrolowaną histerię z powodu niemożności dostania świerka choopsi w rozmiarze 140

) sadziłyśmy kolejne rośliny czasem o mało nie nasadzając jednej na drugą... byli i tacy co patrzyli na nas z politowaniem lub z... tyłu - olewali
nie było łatwo...