malgocha1960 pisze:Piesio cudowny,mam nadzieje,że domowy?
Niestety
Małgosiu, BYŁ domowy. Był najpierw Atos, od początku domowy, znalezione szczenię, ktoś po
prostu wyrzucił z samochodu na środku ulicy, bo psie rozglądało się ogłupiałe i biegał w kółku próbując odnaleźć
ślad "pana" (tutaj ma jakieś 17 lat- już staruszek, zdjęcie przechwycone, więc nie najlepszej jakości)
Gdy Atos miał jakieś 8 lat, doszła zabrana ze schroniska Saba, owczarek niemiecki o czarnej sierści,
oddany przez właściciela z powodu niszczenia przez nią boazerii

(zdjęcie zapożyczone z Wikipedii,
bo nie mam zdjęć Sabci); jak wielkie tak mądre i wierne psisko, (zmarła na raka wątroby)
Po roku oszczeniła się i urodziła: Donę, Brutusa i Sonię. Dona została, a Brutus i Sonia znalazły domy.
To juz były trzy psy i dwa koty (Norka i Dorka)
Saba zmarła, a Dona urodziła kolejne psiaki: Toffiego i trzy inne (już nie pamiętam ich imion)
I to był horror:
- wracałam z pracy i trzeba było omijać miny, bo nie było jak wejść bezpiecznie do mieszkania.
I nie mogłam nauczyć psów załatwiania się na dworze. Kuwety w łazience, kupy na podłodze po czterech psach
A ponieważ aura sprzyjała, zaczynała się ciepła wiosna, zrobiliśmy budy i całe bractwo poszło na dwór. Wreszcie można było zacząć normalnie żyć: położyć dywany, odświeżyć mieszkanie, wywietrzyć bez ponownego zasmrodzenia.
I powiem tak: ze schroniska jeszcze doszła do nas Niusia, maleńka suczka z uszkodzoną od urodzenia łapeczką, ale to był ostatni piesek z nami mieszkający.
Kiedy zmarła nagle, już więcej psów w domu nie trzymaliśmy. Teraz nawet kotów nie trzymamy w domu: Niuniuś/Rudzik sikał nam na pościel (taki kaprys) a Niunia nie do kuwety, lecz obok muszli, na dywanik kupkę strzelała. Litość litością a mieszkanie w ludzkich warunkach bez wstydu przed nagłą czyjąś wizytą to dwie różne kwestie. Zlitowałam się wreszcie nad sobą: kocham swoje zwierzęta, ale jedyny czas, kiedy lądują w domu, to siarczyste mrozy.
Pozostały czas, podobnie jak działkowe przecież koty, żyją na zewnątrz. Mam nad wszystkim kontrolę a zwierzętom nie dzieje się krzywda zwłaszcza, że Tofciu ma bardzo długą sierść i wiosną do wczesnego lata gubi puch (dosłownie). Więc nie marznie.
Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek zdecyduję się na trzymanie zwierzęcia w domu. To obowiązek przede wszystkim, a ja obowiązków mam po uszy, więc dobrowolnie nie wezmę kolejnego na karby, bo to jest odpowiedzialność.
I znów, żeby nie było zbyt offtopowo, kilka zdjątek:
Niestety, liatrie już kończą swój popis
