Na hacjendzie byłem, bo dzisiaj dni kwiatowe (jutro też).
Wybrałem się na spacer po ogrodach i wróciłem z patyczkami pięciu różnych róż

Porozmawiałem z nimi, przyciąłem, znowu rozmawiałem, umoczyłem w ukorzeniaczu, powiedziałem im, że to dobre i potrzebne, potem poprosiłem, by pięknie rosły i przykryłem butelkami.

A zaraz po obiedzie siadłem na rower i buszowałem po lesie. W czterech miejscach nawet psiego grzyba nie było. Dopiero w piątym miejscu gdzie w ub.r. z powodu szkód górniczych zagajnik sosnowy został zalany i w tym roku robiono odwodnienie, na samym skraju, pod jedną sosną w dużej trawie znalazłem 18 maślaków - jedyne grzyby po przejechaniu 18 km.
Teraz dam sobie spokój, a jutro dalej u sąsiada obijanie panelami altanki.