Też uważam, że miejsce na parapetach jeszcze jest (dwa pozostałe w ogóle luźne są) ale mojego męża i tak przeraża ilość kwiatów w domu. Ale powoli go oswajam.
A teraz, jak obiecałam to, co rozrosło mi się od sierpnia. Na początek jedyne tym razem nie pnąco-zwisające, czyli moje drzewko szczęścia (zostało jedno, drugie dostała mama).

Bluszczowi dorobiłam dziś w końcu sznureczki, których może się chwytać.

Ten filodendron może nie urósł spektakularnie, ale ukorzenił się do końca (jak go przyniosłam do domu, okazało się, że nie wszystkie gałązki mają korzonki) i zaczął radośnie wypuszczać.

Za to ten urósł niesamowicie:

A na koniec paprotka. Naprawdę to pierwsza, która mi przeżyła i po porównaniu ze zdjęciem z sierpnia, stwierdzam, że chyba jej u mnie dobrze.
