Witajcie.
Jestem z relacjami mocno do tyłu, bo w ostatnim czasie forum mocno mi szwankuje i zeźliło mnie to do tego stopnia, że przestałam pisać dłuższe notki. Za każdym razem jak piszę coś dłuższego to mi się to kasuje,nie pomaga nawet pisanie szkicu, a poza tym to wnerwiające po 150 razy kopiować i wklejać.
Działka odżywa.
Po pierwsze dlatego, że pogoda jakby zelżała, po drugie, że przestałam się źle tam czuć, chodzę częściej i zabrałam się wreszcie do roboty.
Grządki puste, ciocia jak wpadła tak nie zostawiła nic, więc mam takie łyse suche place, które podobno wyglądają olśniewająco estetycznie. Nie mam niestety w sobie na tyle estetyki żeby to ocenić. Ja tam wolę moją dzicz.
Ale już podgarycznik odbija, ciocia nie mogła uwierzyć, ale nawróciłam ją , że tak jest jak się rwie chwasty bez korzeni, szczególnie podgarycznik ;)
Coraz bardziej myślę nad włókninami wszędzie, bo faktycznie trzeba to opanować. Niestety problemem jest fakt, że w każdym miejscu coś rośnie. Albo rosło...
Na grządkach prócz nas szaleje jeszcze jakieś podziemne zwierzątko, które rozbija moje złudne nadzieje, że wiosną zobaczę te 300 kwiatów cebulowych co to je zasadziłam nie tak dawno. Na moich oczach przeszło pod ziemią ruszając roślinami, po czym polazło pod płot warzywnika i tam zabrało się za piłowanie dziewanny. To czego ja nie mogłam ściąć ono powaliło w 5 sekund. Pochrupało pochrupało i dwumetrowy drąg sam bez trudu wylazł z ziemi. Nie tylko on. Trochę roślin się przewróciło.
Zwierzątko nie ma za grosz taktu, przemyka bezczelnie pod moimi nogami i daje o sobie znać tam gdzie nie trzeba. Poczęstowałam je czosnkiem,bo akurat mi ciocia powyrywała cały, więc wrzucam w dziurki bo podobno nie lubi, ale coś mi się zdaje, że trzeba będzie podjąć drastyczniejsze kroki. Tylko nie wiem jeszcze jakie, chciałabym żeby wilk był syty i owca cała, bo bardzo nie lubie niczego zabijać.
Ogólnie te zwierza rządzą mną jak chcą. Wczoraj np wojowały u mnie ptaki.
Rano poszłam na działeczkę z ciocią, kupiłyśmy sobie słonecznik do skubania i tak sobie miło siedziałyśmy, ja od czasu do czasu sobie coś tam robiłam, zbierałam nasiona itd. Dopóki ciocia siedziała było dobrze. Jak poszła to słonecznik przeszedł istne oblężenie. Jak tylko odeszłam to na stoliku zasiadły mi dwa gołębie, te co zawsze mi towarzyszą, i zaczynały ucztę. Próbowałam nawet zapakować słonecznik do worka, ale i tak go znalazły i obsiadły mi siatkę. Efekt był taki że zamiast robić musiałam pilnować słonecznika i nosić go ze sobą w ręce. Żeby było śmieszniej na dokładkę doczepiła się do nas jeszcze młoda sroka i sikorka.
' widzi nas ?'
' chyba nie...'
No to ...3....2...1...

Także szłam ja , za mną 2 gołębie, za nimi młoda sroka, która skrzeczała jak opętana i próbowała je odgonić, a po drzewach skakała sikorka i łapała to co nam spadło. Wreszcie odpuściłam i dałam im ten diabelny słonecznik. Mało tego sikorka zabrała się za moje plony, które zebrałam i z radością zasiadła do pojemnika żeby mi wyjeść jeżynę i winogrona, które dokładnie te same ma wiszące na krzakach.
Nie gardzą też moim sorgo.

Bardzo spodobało mi się to trawsko i mam zamiar nahodować go więcej. Nie do końca wiem czy już jest dojrzałe i można zebrać na następny rok. Ale chyba tak, bo bez przerwy jakieś ptaszysko na nim wisi.
Bestie próbowały mi się też wziąć za nasiona, ale już tego pilnowałam, bo zrobiłam całkiem spore zbiory.
Jedynie z malw musiałam zrezygnować, bo okazało się że kolejny rok w nasionach są jakieś małe żuczki z trąbką. Co gorsze myślałam, że ich nie ma i zebrałam dwie spore siateczki i przyniosłam do domu a one wylazły podczas suszenia na kartce i rozlazły się wszędzie. A ja tak się napracowałam i ponakłuwałam malwowymi włoskami a tu praca na nic.
Także jak komuś obiecywałam malwę to informuję, że już nie mam. Wczoraj odniosłam nasiona na działkę i rozsypałam je wzdłuż płotu.
Miejmy nadzieję, że tym razem mi wyrosną, bo tak łyso tam przy tym płocie i wybijają głównie pokrzywy.
Udało mi się jakoś przyzwoicie zapleść powoje. Miałam nawet zamiar zrobić zdjęcia jakie mam ładne kolory kwiatów, ale się diabły zamknęły akurat wtedy kiedy chciałam je fotografować.
Pewnie lepiej by rosły po drugiej stronie płotu ale jakos wolę miec je zabezpieczone w środku działki...
Niestety jedna z dyniek hokkaido została zeziarta przez ślimaki także już nie pną się 3 kulusie tylko 2.
Butternut jest olbrzymi (!!) , chyba już mogę myśleć o zerwaniu go. Szczególnie, że zawiązał się drugi, troszkę go wspomogłam męskim pyłkiem, bo poprzedni niestety mi odpadł, mam nadzieję, że przeżyje.
Pokazał się też jeden muscat, ale chyba trochę za późno się obudził. Wątpię, że dorośnie, no ale dajmy mu szansę, dynie nie raz mnie zaskoczyły.
Tykwy dalej bez zmian tej samej wielkości. Trochę mnie to martwi.
Zaczęły się rumienić pomidory.
Na grządce paprykowej szczególnie, a co śmieszniej - nie sadziłam tam pomidorów. Same się wysiały i wyskoczyły mi nagle spomiędzy papryk 2 krzaczki red cherry. I to bardzo ładne, niskie, zdrowe, więc ich nie ruszałam. Tradycyjnie owocki przepyszne.
Odkryłam też, że koktajlowe badyle, które wysadzałam bez nadziei po zjedzeniu przez ślimaki też coś tam mają. Urosły mi fioletowe kuleczki BumbleBee i Smurfs. Dwie, bo dwie ale po tych pomidorach ani trochę się nie spodziewałam wzrostu. Szczególnie,że są w takim mało zadbanym miejscu. A tu proszę.
W szkielecie na właściwej pomidorowej grządce dalej idzie to opornie, ale już dojrzały gruszeczki czerwone i jeszcze jedne okrągłe, też czerwone, ale z braku etykiet nie wiem jakie.
No i był też jeden Great White na którego tak czekałam. Niestety znowu mi dokuczyła sąsiedzka jabłoń i spuściła na pomidora liścia, który się przykleił pod moją nieuwagę i zgnił razem z pomidorem.
Już mnie znowu ta jabłoń drażni, ledwo lato naszło a ona się sypie jak wściekła, jabłka na niej gniją nim jeszcze urosną i już lecą. Oddycham z ulgą, bo w tym roku znowu jabłoń kona - wiosną była oblepiona pajęczynami z gąsiennicą, sceny jak z horroru. W efekcie znów ledwo ciągnie. Miło by mi było jakby się pojawili ci ludzie, bo znowu będę wynajmować panów od wycinki ( będziemy jednak podcinać naszą przechyloną sosnę i drugie "mączniakowe drzewo") i mam plan zgładzić kilka gałęzi.Niestety jak w tamtym roku się pojawili na zbiory jabłek tak ich od tego czasu nie widziałam....
Myślami wracam do planu zrobienia daszku na szkielecie. Tzn rozłożeniu białej włókniny. Najwyżej mi ją zniszczą spadające jabłka, ale wolę w sezonie poświęcić 2 czy 3 włókniny niż pomidory do których się modlę od stycznia.
Mam nadzieję, że wreszcie dojrzeją i je zbiorę. Wczoraj delektowałam się własnymi paprykami.

Małe bo małe, ale jakie pyszne! Jakie pachnące. Jednak nie ma to jak swoje.
Nawet się przemogłam do chilli i zjadłam ją wczoraj z mięskiem. Nie jest zła.
Zebrałam kolejne 2 cukinie - żółtą i zieloną. Ale oddałam znajomej z dzieckiem, bo ja jeszcze jem tamtą i nie przejem tak szybko.
Szału może nie ma ale nie jest źle. Jedyne czego mi brakuje to Muscatów, będę musiała to nadrobić w kolejnym roku.
Jeżyn u mnie zatrzęsienie. Mrożę, rozdaję. W tym słońcu dojrzewają bardzo szybko. A jeszcze szybciej się gotują na krzakach i zamieniają w breję.
Wytrwale pracuję nad pasem rudbekii.
Pamiętacie moje 7 mieczykow za 99groszy? Wszystkie zakwitły. Jest to dla mnie szokiem, bo za tą cenę nie spodziewałam się szału. Może kolor się nie do końca zgadza ( część była też ciemnoróżowa), ale wszystkie zakwitły bardzo ładnie.

Teraz nie wiem czy cebulki wyciągać na zimę czy zostawić?
